dostała biedna Eliza ataku ostrej nymfomanji. Bywają takie wypadki i teraz los taki padł na biednego również Zypcia, wiszącego już i tak na ostatniej krawędzi, za którą była jedynie tylko cuchnąca rozkładem jaźni (okropne słowa!) otchłań kompletnego zdziczenia osobowości i zwykłego bzika.
I tu nagle zaczęło się wszystko na nowo, ale z siłą i wściekłością tak piekielną, że Zypcio też poczuł coś całkiem innego niż kiedy z księżną — i tak dalej. Wydało mu się, równie jak i jej, że nic już poza tem niema. Świat znikł. Był tylko ten jedyny pokój w hotelu „Splendid“, izolowany system, niewiadomo czemu wciągnięty w krąg działania piekielnych sił, emanujących z ich ciał, splątanych wzajemnie i z ich duchami, w jedną masę żywego, dwuosobowego, jak jedność Murti Binga, szału, graniczącego z chęcią śmierci za życia, czegoś wogóle sprzecznego w sobie, niewyrażalnego. Eliza miała (jak się okazało) tę szatańską intuicję wszelkiego zepsucia — rozwinęła się w jedną godzinę tej nocy, jak kwiat agawy — pękła w sobie, jak granat jakiś, naładowany potencjalną rozkoszą. Żyli w tej chwili oboje zdawało się za miljony ludzi, niepojmujących metafizycznej głębi tych rzeczy, pożerani płomieniem zaświatowo–bydlęcej żądzy stopienia się w jedną niepojętą istność. Był to proces odwrotny w stosunku do dzielenia się komórek — tylko tu nie mogło stać się to naprawdę — było asymptotyczną torturą nieskończoności, gwałceniem (w granicy) najistotniejszego prawa bytu, mocą którego indywidua są tak od siebie oddzielone, jak ponad–skończone liczby Cantora, piekielne hebrajskie alefy aż do C, liczności continuum i dalej może, w nieskończoną nieskończoność aż do nieskończoności i tak dalej i dalej. (Ponad–skończonych funkcji niema i być nie może: chciał stworzyć je nieboszczyk sir Tumor Mózgowicz i na tem kark, a raczej mózg skręcił.)
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/300
Ta strona została skorygowana.