niu w normalnych warunkach urok chwili. Nie umiała jednak w całości przetransponować złego na dobre, jak ten jej byk wszechwładny, któremu zazdrościła tej zalety do wściekłości. A bodaj to... A jednak tak dobrze jest, tak dobrze, jak nigdy. Wszystko ma w ręku, jak rękojeść zatrutego sztyletu — w kogo wyrżnąć ten pierwszy, decydujący, nabity przyszłością cios? I to szalone wahanie między ostatnią rozpaczą, a szczytem życia... Nawet jeśli się uda oszukać los i wyminąć krnąbrne przeznaczenie, to już nie będzie to. Ta chwila jest najwyższa, tylko nie można jej całkowicie użyć. I tak bez końca: z góry w dół i z dołu do góry, aż do psychicznej morskiej choroby, do tego zawrotu głowy nad przepaścią dziwności ostatecznej. Tam to spotykali się asymptotycznie z Zypkiem, tam to spotkali się naprawdę o nieskończonostkę od zupełnego zlania się w jedność.
Pociąg pędził jak wystrzelony pocisk — nie do zatrzymania, nie do zdewjowania ku nieznanym „wyrokom historji“, ku zjeżonemu dwurożnie chińskiemu czemuś — co to było, nie wiedział nikt — nawet sam Murti Bing, o ileby istniał naprawdę. A komandor tej całej dzikiej ekspedycji w świetnym był humorze. On też przeżywał szczyt swoich marzeń. Nareszcie był tem „osobowem wcieleniem śmiertelnego ciosu“, jak go nazywali jego sztabowcy — takim się oglądał zawsze w wyobraźni z tęsknotą zabójczą w pokojowe dni. Nareszcie pękła pępowinka łącząca go z parszywem, codziennem życiem. Krótko to będzie, ale użyje za wszystkie czasy. Ale się mylił biedaczek (kto ośmielił się tak powiedzieć?!! Rozstrzelać!!!) że to jest najwyższy moment. Ten krył się jeszcze w punktochwili hyperprzestrzeni, naznaczonej w ziemskim względnym kalendarzu poprostu tak: 9 rano, 5/X, Pychowice, tam, na tym, zgóry w genjalnym łbie kwatermistrza ułożonym, froncie. Nie wszystko jednak da się przewidzieć, nawet przy tak świetnym aparacie działa-
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/316
Ta strona została skorygowana.