wiałych od przymrozków. Ścierniska i łąki świeciły leżącą pajęczyną, odbijając jak w stawach pokrytych rzęsą, matowe, łagodne i senne słońce. Nieprzebrana cichość przestworzy budziła strach jakiś zabobonny. Wszyscy, poczynając od prostych ciurów w obozach, do dowódców korpusów i grup, zupełnie niezależnie od zwykłego, normalnego strachu, byli „czegoś“ dziwnie przejęci i uroczyści. Kocmołuchowicz, w towarzystwie Zypcia i Oleśnickiego, objeżdżał front w małej, eleganckiej „pierdoletce“, jak nazywano ten typ torpedowych, luksusowych tanków. Wielką ulgą było wykluczenie przez Ligę Ochrony Wojny powietrznego bombardowania i gazów. Gdzieś wysoko krążyły wywiadowcze samoloty, okrążane co chwila grupami białych obłoczków pękających szrapneli, ale nikt nie potrzebował już bać się pocisków na setki kilometrów za frontem. Chyba można było być ranionym własnym odłamkiem — ale na to trzeba już być zupełnym „nieudacznikiem“. I to właśnie zdarzyło się Kocmołuchowiczowi. Główka do nastawiania odległości naszego własnego pocisku wyrżnęła go w koniec buta, rozwalając podeszwę i niszcząc sam szpic, w chwili gdy rozmawiał z dowódcą 3–go korpusu, Niekrzejką. Niekrzejko zbladł, Wódz zachwiał się, ale nie upadł. Zrobiło się zamieszanie. Mógł Zypcio podziwiać doskonałość tej maski — ani na sekundę nie straciły smoliste gały swojej bezczelnej wesołości. Niestety dosłownie: mógł Zypcio podziwiać, ale nie podziwiał — nic już nie robiło na nim wrażenia. Roboty ziemne były już na ukończeniu — chodziło tylko o strefy wypadowe — linja obrony była gotowa dawno, o 20 km. stąd wtył. Chińczycy trzymali się na 10–12 km. od naszej linji. Najbardziej wysunięte patrole kawalerji złapały zaledwie na jakie 7 km. kontakt z nieprzyjacielem.
Generał–kwatermistrz w świetnym był humorze. Już przeszedł linję zwątpień i wahań — był sam jak wypusz-
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/319
Ta strona została skorygowana.