wrotnych. Już w dzień odjazdu szepnął ordynans Wodza obu adjutantom, że nikt z tej wyprawy nie wróci. Jeszcze nigdy takiego oka nie miał podobno generał. Obserwację tę zrobił głupi Kufke podczas rannego ubierania. Potem maska kwatermistrza nie zdradzała już innych uczuć prócz wściekłej, skoncentrowanej jak słońce w soczewce, woli. „Spiął mózg ostrogą woli“ — zaiste było tak. A przytem co mógł przeżyć jeszcze ten obłąkaniec. Bo i jeden i drugi, i Wódz i adjutant — byli prawie na granicy — może Zypcio posunął się dalej w urzeczywistnianiu swoich pomysłów, może był jako warjat właśnie życiowo dojrzalszym, ale z Kocmołuchowiczem było naprawdę źle. Nie zdawał sobie tylko z tego sprawy, a piekielna praca trzymała go jak w kleszczach, nie dając możności uświadomienia pewnych symptomów. Dotąd dosłownie nie miał czasu zwarjować. Ale nie rzadko, ale też i nie bardzo często, Bechmetjew kiwał nad nim głową z politowaniem, połączonem z podziwem. „W grobie nie będzie czasu leczyć się Erazm Wojciechowicz“ — mówił. „Jeszcze nie czas na sanatorja“ — odpowiedział kiedyś kwatermistrz. — „A zresztą jak się skończę, to lepiej wyprowadzić za płot i strzelić w ucho. Płot już mam w Kooperatywie na Żoliborzu, a rewolwer znajdzie się w ostatniej chwili — ktoś życzliwy użyczy“ — miał na myśli swoich najstraszliwszych wrogów, co może teraz gdy on tu łeb nadstawia, tam w stolicy chleb i sól dla chińczyków przygotowują i czyszczą klucze stołecznego miasta. Dobrze czuł się Genezyp w tej pustce uczuć. Nie mógłby już wrócić między normalnych ludzi — w więzieniu, czy na swobodzie, czekała go jedynie samobójcza śmierć. Teraz był wolny od tego zagadnienia — miało to załatwić samo życie. Nie poznawał ani siebie, ani otaczającego świata. Ale właśnie w tej obcości czuł się jak w wygodnym futerale. Tylko czy to nie jest jednym z objawów zbliżającego się bzika? Zaniepokoił się
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/323
Ta strona została skorygowana.