tant, Zypcio Kapen — coś się nagle skręciło. Podjechał do nich ordynansowy oficer dowódcy „legjonu Kocmołuchów“, Chraposkrzecki, właśnie drugi syn tego byłego „pana“ generał kwatermistrza.
— Panie generale: czy mogę się zapytać co tu się stało? Mówiłem tam z Ciuńdzikiem. Twierdzi, że...
— Panie poruczniku — (na służbie kwatermistrz trzymał się ściśle stopni i nie pozwalał sobie na żadne poufałości) — poddajemy się w imię ludzkości. Niepotrzebny rozlew krwi. Jedź pan zawiadomić mój legjon przyboczny. — Nastała chwila milczenia. Obłoki były już żółte. Wielkie płaty seledynowego nieba odkrywały się na wschodzie. Na wzgórzach za sztabem błysnęło poranne słońce. Chraposkrzecki jednym rzutem wyrwał wielki bębenkowy rewolwer z futerału i wystrzelił w naczelnego wodza. Poczem, nie bacząc na wynik strzału, zdarł konia i galopem popędził ku linjom legjonu, o jakie ośmset kroków na Zachód. Tam już świeciło jasne słońce. Kocmołuchowicz pomacał lewe ramię. Kula oderwała mu epolet w tem miejscu, gdzie przyszyte były generalskie akselbanty, które zwisły smutnie wzdłuż generalskiego boku, łaskocąc bok generalskiego „Siwka“.
— Zdegradował mnie przed moim sztabem. Idjota! — zaśmiał się Wódz. — Ani kroku! — krzyknął do wiernych sztabowców. Wszyscy zwrócili się na Zachód. Chraposkrzecki karjerem dojeżdżał właśnie do zwartej linji kawalerji na równinie. Coś tam krzyczał. Tłum oficerów go otoczył. Ktoś mówił mowę — krótką. Komenda... Jaka? Najwyraźniej posłyszeli ostatnie słowa: głos generała Sergjusza Karpeki: „Skróć cugle, broń do ataku, maaarsz!“ — A potem krótkie: „Marsz, marsz!“. Ława ruszyła zwolna, lśniąc szablami w różowem, ciepłem „słoneczku“.
— No — teraz panowie na nas kolej — powiedział spokojnie Wódz, zapalając papierosa. — Karjerem do 13–tej
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/327
Ta strona została skorygowana.