lencję wraz z całym sztabem i zapewne — hm — z małżonką, na śniadanie o pierwszej do staronkonstantynowskiego pałacu. — („Oldconstantinovian palace“). — Wyraźny strach widać było w czarnych oczkach mongoła. — „Czego się boi to ścierwo?“ — pomyślał kwatermistrz. — „Przecież oni wogóle nie boją się niczego. Coś w tem jest“. — i odpowiedział niewiadomo czemu po francusku z „wylaniem“:
— Panie generale (mon général): jest mi niezmiernie przyjemnie, że mogę w panu powitać... (je suis énormément flatté de pouroir saluer en votre personne...).
— Dziękuję — przerwał tamten po angielsku. Odsalutował i skoczył przez okop i dalej do auta, które zawróciło już podczas rozmowy. Wóz z potwornym kompresorem skoczył odrazu w sto kilometrów na godzinę i za chwilę nie było go już widać. Po chwili przykrej ciszy, gwar wybuchnął w całym sztabie. Kocmołuchowicz był najwyraźniej skonsternowany (oczywiście dla Kufkego, gdyby tu był) — widać to było tylko po zmarszczce między oczami. Coś psuło się w ogólnej kompozycji tej historji.
— Co ta bestja sobie myśli — mówił do Persy — jak on śmiał... ha — trudno. Trzeba spożywać owoce czynów w wymiarach komunistycznych. Ale ja im jeszcze pokażę! —
— Nic nie pokażesz szczebiotała rozpromieniona kochanka. — Dokonałeś największego czynu od czasów Aleksandra Macedońskiego. Pomyśl jak piękne będzie nasze życie. Gdyby to zrobił tchórz, byłoby to straszne, ale taki knur, taki skrzydlaty byk, taki Lewiatan jak ty...! To cud, prawdziwy cud! Ja jedna cię rozumiem naprawdę. — Wzięła go za rękę i wpiła się w niego tem najgłębszem, mącącem najkrystaliczniejsze myśli spojrzeniem. Odbiło się od jego oczu, jak od dwóch metalowych tarcz. — Wódz patrzył w siebie. Znowu obraz żony (bądźcobądź była hrabianką) i córeczki, przemknął mu przez umęczony mózg. Ale nowym nawrotem
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/331
Ta strona została skorygowana.