Jechał z Persy, Zypkiem i Oleśnickim. Mężczyźni milczeli, tylko Zwierżontkowska wykrzykiwała swoje zachwyty nad pięknością pejzażu. Młody książę wywalał na nią swoje przecudowne oczy z wyrazem beznadziejnej, ponurej żądzy. Zypcio nic — prawie nie istniał sam dla siebie. Był tylko małą naroślą na tamtych mózgach, a mimo to odczuwał doskonale, co się tam w nich dzieje — tę zdolność wnikania bezpośrednio w obce jaźnie dał mu dawamesk B2 — ale na cóż mu to teraz było potrzebne. Niema biednej Lizki i nie będzie. Nie mógł wydusić z siebie na ten temat ani jednej najmniejszej wewnętrznej łezki. — Kamień.
Zajechali przed bramę parkową starokonstantynowskiego dworu. Chińscy sołdaci oddali honory z wielkim szykiem i przepuścili auto. Mijali dziwni goście grupy drzew żółtych i miedziano–czerwonych wśród szmaragdowych trawników. Jakoś niesamowicie przedstawiał się im zwykły (identycznie taki sam, jak poza frontem) białoruski pejzaż — zdawało się im, że są już w Chinach, że formy drzew są zchinizowane, że wszystko ma inny kolor, jak na mapie.
Nagle ujrzeli dziwny widok. Od skrętu alei rozpościerał się trawnik, idący aż do dworu, świecącego oślepiającą białością ścian i kolumn, wśród gęstwy purpurowych jarzębin. Na lekkiej pochyłości klęczał szereg ludzi. Stali tylko: kat (jak się później okazało) i oficer. — Właśnie zaczynała się egzekucja. Kocmołuchowicz wyskoczył z auta w biegu. Auto stanęło. Tamci gramolili się za nim. Aha — zrozumiał. „Unser liebenswürdiger Gastgeber hat uns eine kleine Ueberraschung vorbehalten — nach Tisch werden ein Paar Mandarinen geköpft“ — przypomniał mu się „witz“ z odwiecznego „Simplizissimusa“. Tylko, że tu było „vor Tisch“. Zatrzymali się przy pierwszym skazańcu.
— Za co ich tak karzecie? Co om zrobili u djabła? —
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/333
Ta strona została skorygowana.