noczesności? Jakby czas się rozdwoił i biegł na wyścigi dwiema różnemi kolejami.
Genezyp stał oparty pięścią o stół. Był blady i chwiał się z wyczerpania, ale mówił zimno, spokojnie. Czuł w sobie rozgałęzionego jak polipa ducha Kocmołuchowicza — przyjemnie jest mieć wodza i wierzyć mu. (Księżna wyła do wewnątrz z zachwytu. Tak się jej podobał ten mały „buntowszczyk“, że nie wiem. Ale teraz zgiąć go trochę, chociażby troszeczkę upokorzyć i żeby na nią, w postaci gwałtu i tych jego soczków (jak nacięta młoda brzózka w słońcu) wyładowała się ta cała dziwna, zagmatwana wśród hamulców wściekłość: „Skanalizowanie męskiego abstrakcyjnego szału i niewystarczalności wszystkiego“ — jak to nazywał markiz Scampi). Matka przerażona nagle zacichła jakby obita od środka i przypłaszczyła się. Ale za to Liljan patrzyła na niego z uwielbieniem — to był ten jej ukochany, wymarzony Zypcio — takim go chciała mieć jako brata właśnie: prawie warjatem. Nienormalność była konieczną pieprzną zaprawą bratersko–siostrzanych infiltracji, o mały prożek już od płciowych psycho–centrów — (dla niego też). Taki inny był niż wszyscy — „nieżyciowe widmo“ — jak mówił Sturfan Abnol. Wszystkie trzy baby, każda na swój sposób, korzyły się przed urojoną potęgą chwili, nie widząc (jak zwykle) istotnych powiązań na daleki dystans. Znowu zaczęło się to samo:
Genezyp: Będę takim, jakim być chcę, chociażbym tam miał i zwarjować. Tak więc mama wie, że byłem kochankiem tej pani i że w moich oczach zdradziła mnie z Toldziem. Tak — patrzyłem na to z łazienki, zamknięty umyślnie na klucz. — Spodziewał się, że jeśli sam to jasno wypowie tem samem wzniesie się ponad dziejącą się za jego plecami machinację. Obie damy zachowały zupełny spokój. Nowe kierunki w wychowaniu panienek: przepajanie całkowitą wiedzą zła z punktu, w samym nieomal zarodku uczuć. To miały być te
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/56
Ta strona została skorygowana.