w nim. Tylko czem było to dno? (Co to mogło obchodzić takiego Kocmołuchowicza!? Furda! A jednak to są te właśnie różniczki, (te „cząsteczki mózgowo–psychiczne“ jak mówił pewien zniewieściały hrabia–bergsonista), z których robi się miazga, w której pracuje taki mąż stanu, który — i tak dalej. Nie wiedział Zypcio jak są do siebie podobni z tym oberhyperkwatermistrzem, którego tak wielbił i który dużoby się mógł nauczyć patrząc przez lupę na tego swego mikrosobowtóra. Zapóźno się spotkali, ze szkodą dla nich obu).
Coś wyłaziło znowu z głębi. Oświetliła Zypcia nagła błyskawica od środka — objawienie. Stało się w nim całym tak lekko, przestronno (i jasno nawet) jak w zakatarzonym nosie po dwóch decygramach kokainy. Ten tam nienazwany, którego się bał i przed którym się bronił, to drugi on prawdziwy, najprawdziwszy — wypuścił go z podziemi na światło — niech się rozprostuje, rozeprze i też niech użyje. [„Warjat może spełnić swoje życie jedynie w obłędzie“ — takby powiedział genjalny Bechmetjew.] Wszystko poświęcić można aby go poznać wreszcie i ujarzmić, lub być ujarzmionym. Ale jak to uczynić, za cenę jakich zbrodni, czy wyrzeczeń. Takie długie to życie jeszcze! Od tamtego możnaby się nauczyć, jak je zapełnić i przetrzymać. Tylko tamten może to uczynić on sam będzie zawsze „za szybą“, jak ryba w akwarjum.
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/59
Ta strona została skorygowana.
Informacja: Nie czuła tego wszystkiego Liljan. Wszystko miała w sobie — była doskonała, psychicznie okrągła, bez skazy — jak papa — cyklotymik. To (co za cuda kryły się w tem „tem“!) bawiło ją jedynie umysłowo, zupełnie na zimno, Świetnie dopasowała do swego wewnętrznego chłodu maskę dorosłej osoby. Ten chłód, było to właśnie to, za czem tak dziko szalał Sturfan Abnol. Ale dotąd (broń Boże) nic między nimi nie zaszło. Parę pocałunków, podczas których spytała go lodowato: „czemu mnie pan tak liże?“ — nie było to wstrętne, tylko dziwnie obojętne — nie pochodziło z tego świata, w którym żyła w myślach swych: nie połączyły się jeszcze wybuchowe materjały z lontem, prowadzącym do ukrytych w małej, „dobrze zekwilibrowanej serwelce“ (jak mówiła księżna