ze zmęczenia podlotka, miała poraz–pierwszy wystąpić Liljan. Dotąd Genezyp nie chciał zgodzić się na zobaczenie siostry swej na scenie. Może była to podświadoma zazdrość, a może ukryty wstyd rodowy za aktorkę w rodzinie, pannę bądźcobądź Kapen de Vahaz. Za wolno płynęło życie i to odczuwał nietylko Zypcio, ale cały naród, a najbardziej sam Kocmołuchowicz. On miał koncepcję, nie dającą się zawrzeć w słowach: nieuchwytną, jak pajęczynka, a mocną jak wiązania lin stalowych — czuł ją w swoich mięśniach, w błyskach woli, w tem wypiętrzaniu się ponad siebie samego, co było jego specjalnością: chciał by ten naród jako całość był jedną osobowością, tak potężną jak on sam: machiną odrobioną z najwyższą dokładnością do ostatniej śrubki i gwińcika, a jednocześnie swobodną jak pozornie swobodnym jest obłok beztroski na ciemnogłębnym szafirze przestrzeni. Takim był i chciał czuć ten cały blok surowca jako swoją własną rzeźbę: zaklęte w nieruchomość materji mięśniowe czucia, aż pękające w doskonałości idealnej jedni. Cóż z tego: wychodziły z tego rzeźbienia kulfony. Ale i z nich, jak z perwersyjnych elementów, zbijał jakąś pseudo–konstruktywną, improwizacyjną kupę. On, jeździec nad jeźdzcami jechał na lichej, leniwej, zapadłobokiej kobyle. Ale lubił nawet swoje błędy, kochał się w sobie bezświadomie — taki kawaleryjski hypernarcyz–byk. Na to uświadomienie brakło mu jeszcze jednej duchowej platforemki wzwyż, którą, gdyby osiągnął, straciłby możność czynu, poczułby paraliżujący metafizyczny nonsens wszechrzeczy. Był pociskiem; naród cały czuł tak, jakby czuł za sobą pocisk (gdyby czuł) skłębioną w gilzie pyroksylinę. I kondensował pod sobą eksplozywną miazgę, która go miała wypchnąć z gmachu kwatermistrzostwa na ulicy Bykoń, jak z armaty, w wyższe regjony przeznaczeń. Czytał tylko do łóżka i to tylko „Barcza“ i „Wyspę Skarbów“ Stevensona. Poczem spał twardo do piątej na prawym brzucho--
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/77
Ta strona została skorygowana.