waną psychiką — chyba jeszcze w muzyce, bo tam jest tylko rzeczywistość uczuć, a nie świata, a sztuka, w chwili formalnego wyprzedzenia życia, o parę dziesiątków lat wstecz, wyczerpała wszystkie formy do dna. On jeden, Zypcio, może coś rozumiał, jako stojący na samej grani, czy na spęknięciu — jak kto chce — w punkcie przecięcia sprzecznych sił przeszłości i przyszłości, Zypcio i może paru takich samych rozdwojeńców. A zresztą całe życie społeczne poza świadomością rozdwojenia w takich mózgach jest, gdyby je tak dokładnie zanalizować, tak wstrętne i bezidejowe jak te literacko–artystyczne „stosuneczki“, zionące bezmyślnem mizeractwem walk cienko–osobistych, bezsilnych pseudo–ambicyjek. Tak przedstawiał to czasem Sturfan Abnol, twierdząc, że literatura to skondensowane życie — ale napewno tak nie było — przynajmniej w tych strasznych czasach. Może jeden tylko Kocmołuchowicz maskował ostateczną nędzę wszystkiego, tę, w którą nie śmieli spojrzeć najlepsi z minionych epok. A czemże to było poza niezdolnością do pracy, niechlujstwem myśli, brakiem poczucia czasu (tego zegarkowego), jak nie pewnem historycznem zapóźnieniem, brakiem tresury wieków i niezdolnością przystosowania. „To, to ono jest“: co w indywiduach daje czasem nowe wartości, u narodów staje się głupotą i mizerją — narodowa odwaga na mały dystans — tchórzostwo na wielki. Ale w takim razie (jakim?) jaki czort dawał temu tytanowi kwatermistrzowstwa („zakwateruje on po mistrzowsku cały ten swój naród w jakiejś chińskiej czerezwyczajce“ — mówiły skeptyki), tę siłę, aby mógł on być takim ogólnym samoparawanem dla wszystkich, czy raczej taką wewnętrzną maską całego narodu? Jak w nim odbijała się ta ohyda, jak w nim to wszystko wyglądało!? Nie wiedział tego nikt i co najstraszniejsze, on sam — tylko za cenę tej nieświadomości był tem, czem był — wielkim żołądkiem, w którym trawił się i dotrawić się nie mógł cały naród — zgaga
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/96
Ta strona została skorygowana.