ruszały szyjami nad jakąś sadzawką, a wokół chwiały się strusio-ogoniaste krzewy. Powiedziałem głośno „Teraz mam zdaje się pierwszą wizję”. Zacząłem dyktować mojej żonie treść niektórych obrazów, aby je zapamiętać wśród straszliwego wzrokowego zamieszania, które się odtąd zaczęło i trwało 11 (jedenaście!) godzin z krótkiemi przerwami, gdy otwierałem oczy aby odpocząć, coś zjeść lub narysować. A więc wracając do Belzebuba; nagle rozdarła się zasłona, „le grand rideau du peyotl s’est déchiré” (koniecznie po francusku) i z ciemności wychyliła się ku mnie pierwsza wizja realna. To nie były już żadne hypnagogi, żadne płaskurki i złudy: to była nowa rzeczywistość. I do tego to poczucie, że teraz jestem zdany na łaskę i niełaskę narkotyku, że choćbym nie wiem co zrobił, nie powstrzymam tego prądu dziwacznych zdarzeń, który był przedemną w przyszłości. Chyba siedzieć całą noc z otwartemi oczami. Ale i to, jak się przekonałem później, nie wieleby pomogło, gdyż przy wpatrywaniu się, rzeczywistość codzienna też deformuje się i to w sposób tak przerażający, że z ulgą wraca się do „świata zamkniętych oczu”, bo właśnie to zamknięcie daje nam pewną, ale nie całkowitą jednak, pewność co do jego nierealności. Chociaż i to zawodzi. Mają rację indjanie, twierdząc, że kto niegodny ośmieli się zażyć peyotlu, nie oczyściwszy się wprzód ze swych grzechów, strasznie może być ukarany. Sprawdziło się to na mnie. Nie powinienem był tego robić, a właśnie na kilka dni przed peyotlowem świętem upiłem
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nikotyna Alkohol Kokaina Peyotl Morfina Eter.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.