z rozpaczy, nie mogąc się zabrać, z powodu zatrucia nikotyną, do czegoś lepszego, chcąc raz zacząć to „dziełko”, usprawiedliwić przed sobą własną swą egzystencję. Czy wszelka „twórczość” nie pochodzi z tych źródeł?
Wracając do opinji publicznej: byłem i jestem dotąd nałogowym palaczem, walczącym bohatersko od lat 28-iu ze straszliwem przyzwyczajeniem. Do pewnego stopnia możnaby mnie uważać w pewnych okresach za nałogowego pijaka, o ile za takiego (różne są standarty (wzorce) uzna się kogoś, kto urzyna się przeciętnie raz na tydzień, potem nie pije miesiąc, albo i więcej i który miał jedną jedyną w życiu pięciodniówkę — (à propos pewnej premjery scenicznej — okoliczność wysoce łagodząca) i do 10-ciu trzydniówek i który nigdy nie chlał wódy rano przy goleniu się. Ale nigdy nie byłem kokainistą — temu przeczę stanowczo, mimo że dla wielu perwersyjnych kretynów i to moje oświadczenie może być właśnie dowodem za, a nie przeciw [1]). O ile możnaby mnie nazwać okresowym pijakiem, „Wochensaüfer”, na przestrzeni lat 10-ciu, to proponowałbym nazwę
- ↑ Po napisaniu bruljonu tej pracy przeczytałem niedawno w artykule, którego autora nazwiska nie pamiętam, a który dotyczył książek pani Żurakowskiej — właściwie całego artykułu nie znam, tylko ktoś mi pokazał takie zdanie: (cytuję z pamięci) coś takiego „ani kokainowe wyczerpanie Witkiewicza, którego wybuchy nie są wybuchami”. Przedewszystkiem gdzie jest definicja ścisła pojęcia „wybuch” (w literaturze)? A powtóre albo autor tego artykułu jest człowiekiem głupim i nie wie co robi, albo złym i programowo popełnia świństwo, pisząc takie brednie na podstawie plotek.
W każdym razie dziwię się Redakcji „Wiadomości Literackich”, że tego rodzaju nieetyczny czyn literacki na swoich tak zwanych „łamach” toleruje. Oskarżenie kogoś w krytyce literackiej o nałogowy kokainizm (bo jakże zrozumieć to „wyczerpanie”) jest zwykłym oszczerstwem. Można oskarżyć o wyczerpanie, ale to trzeba udowodnić i to nie na podstawie głupich plotek.