węże łączyły się po kilka naraz w fantastyczne potwory. „Pramaterja żabia” — kupa czegoś żabiego, z pryszczami jak u ropuch, falująca, dysząca — z niej łypały żabie oczy i chwilami wyłaniały się jak z roztopionej magmy, zastygające na chwilkę żabie kształty. Moja Żona nie mogła już ze zmęczenia zapisywać wizji i postanowiła pójść spać, ale na kanapie w moim pokoju, z obawy żeby mi się coś nie stało, ponieważ puls bywał jeszcze chwilami niewyraźny. Przy wpatrywaniu się w jej twarz nastąpiły straszliwe deformacje, przyczem reszta pola widzenia pozostawała zupełnie niezmieniona. Zamknięte oczy powiększały się niepomiernie, powieki pękały wreszcie ukazując oczy wielkości kurzego jaja, łypiące straszliwie jak u gadzinowych potworów, widzianych przy oczach zamkniętych. Nos zadarł się, usta rozszerzyły się i z twarzy uśpionej powstała jakby okropna karnawałowa maska, żywa i robiąca przeraźliwe miny. Dzbanek stojący w drugim kącie pokoju, ożył. Wypuścił białe macki, jak mątwa, ciągnące się ku mnie i wijące się w powietrzu. Z dwóch czarnych pęknięć w białej emalji powstały oczy o groźnym i wciągającym wyrazie, które wpatrzyły się we mnie z jakimś niesamowitym uporem. Wolałem zamknąć oczy, bo rzeczywistość przytem widziana nie była jednak tak przekonywująco realna, jak zmieniające się prawdziwe przedmioty. Widzę łokieć z przyczepioną tarczą herbową. Pojawia się człowieczo-jaszczurcza ręka, żywa ale zrobiona tak, jakby chińskie „cloisonné” w kolorach: żółtym i nie-
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nikotyna Alkohol Kokaina Peyotl Morfina Eter.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.