2.30 — Widzę mózg warjata, ale niepodobny do mózgu, tylko raczej do ogromnej wątroby. Powstają na nim wrzody bulgocące. Z każdego wyłazi co chwila coś w rodzaju czarnej jagody i patrzy — jest to właściwie oczko. Mózg ten znajduje się w szponach zielonego pterodaktyla (skrzydlaty jaszczur — praprzodek ptaków), który ma głowę wbitą po szyję w mięso. On to szponami wyciska pękające wrzody.
2.35 — Olbrzymia świątynia z czerwonego kamienia. Kolumny po jakie 2000 m. na tle szarego nieba. W dole czarny pyłek na stopniach czerwonych schodów — to jest cała ludzkość. Góry dokoła zmieniły się w potworne żywe bebechy z różowego, przezroczystego kamienia. Mają po kilkaset metrów długości. Z nich wytryska mi prosto w twarz fijoletowa ciecz. Dotykowych halucynacji niema żadnych.
2.45 — Jem grahama z masłem, z dzikim, zwierzęcym apetytem. Wyglądam za firankę. Już jest prawie jasno. Kamienica naprzeciwko robi na mnie bardzo przykre wrażenie. Zdawało się, że rzeczywistości niema. Ograniczała się przynajmniej do zamkniętego pokoju. Trzeba będzie wrócić do realnego świata, którego wielkość działa przygnębiająco. Widzę pp. S. śpiących. Ponowne wizje miniaturowych twarzyczek. Myślę, że Janusz Kotarbiński, z jego charakterem kompozycji więcejby użył tego świata niż n. p. Rafał Malczewski, lub ja. Ale wogóle mam w tej chwili szaloną, spotęgowaną pogardą dla realistycznego malarstwa, prawie wstręt fizyczny, jak również do całej tak zwanej nowej sztuki. Tylko
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nikotyna Alkohol Kokaina Peyotl Morfina Eter.djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.