Wynika stąd bardzo ważny wniosek, a mianowicie: na to by zakosztować słodyczy rajów narkotycznych, trzeba być wprzód nieszczęśliwym, musi się przejść całą gehennę cierpień w życiu, aby dopiero znaleźć rozkosz wyzwolenia się od nich w ogłupiającym odurzeniu, które zresztą nic ponadto nie przynosi. Tym to faktem również tłomaczy sobie ów autor znane zjawisko, że narkomani zazwyczaj nie są zbyt skorzy do ułatwiania „laikom” zapoznania się z ich specyfikiem. Rzeczywiście w myśl tej tezy, rzecz byłaby nieco zbyt skomplikowana, wszak trudno na zawołanie unieszczęśliwić gruntownie swego compagnon’a, aby módz w następstwie otworzyć mu drogę do prawidłowej oceny jakiegoś alkaloidu.
Jak widzimy, usiłują nam tu przedstawić narkotyki, wyłącznie jako rodzaj psychicznego anestheticum.
Dobrem jest choć to, że autor szczerze zaznacza, że narkotyki są mu znane tylko całkiem zdaleka, na podstawie „opowiadań dość luźnych” (dodajmy: prawdopodobnie pochodzących z czwartej ręki). Szkoda jednak, że na podstawach tak kruchych, buduje gmachy twierdzeń, doprawdy bardzo dalekich od rzeczywistości.
Rzeczywistość bowiem ma nam zgoła inne prawdy w tej kwestji do wyjawienia.
Każdy kto miał z narkotykami w praktyce do czynienia wie dobrze, że rozmaite białe i brunatne trucizny kryją w swem łonie możliwości przeżyć psychicznych o wiele przerastających wszystkie fantazje literackie na ten temat stworzone; a to już choćby
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nikotyna Alkohol Kokaina Peyotl Morfina Eter.djvu/143
Ta strona została uwierzytelniona.