dalszych pokoleń od dwóch najpotworniejszych „ogłupjansów” (stupéfiants): tytoniu i alkoholu, tem groźniejszych, że są one dozwolone, a szkodliwość ich niedostatecznie jest uświadomiona. Narkotykami „białemi” wyższej marki zajmuje się dziś elita ludzkości i te nie są tak groźne — to arystokracja narkotyzmu. Niebezpieczniejsze są te szare, codzienne, demokratyczne jady, na które każdy bezkarnie pozwolić sobie może.
Metoda moja jest czysto psychologiczna. Chodzi mi o zwrócenie uwagi na skutki psychiczne trucizn tych, skutki, które każdy, nawet początkujący może już w miniaturze na sobie oglądać, na długo przedtem, nim całkowicie opanowanym zostanie. Ja nie będę przed Wami rozbijał jaj (kurzych) i wrzucał ich do spirytusu, abyście zobaczyli jak ścina się białko pod wpływem „przezroczystego płynu”, (jak to czynił za mojej pamięci ś. p. książę Giedroyć); ja nie będę Wam pokazywał w przezroczach zakopconych płuc i rozdętego serca palacza, ani zdegenerowanej wątroby pijaka, ani zanikłego, wielkości piąstki, żołądka kokainisty — „ja nie będę grał Wam pieśni smutnej o cienie, lecz dam tryumf dumny i okrutny...” i t. d. — chcę Wam ukazać drobne psychiczne przesunięcia, które w ostatecznem swem rozwinięciu dają obraz zupełnie innych niż w punkcie wyjścia osobowości, duchowo zdeformowanych, pozbawionych wszelkiego t. zw. „geistu” (słowo polskie „duch” nie oddaje tego, co niemieckie „Geist” i francuskie „ésprit” — dryg, mknik, wyskrzyk, wybłysk, wypęd i t. p.), siły twórczej
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nikotyna Alkohol Kokaina Peyotl Morfina Eter.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.