Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nikotyna Alkohol Kokaina Peyotl Morfina Eter.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

też produkować zaczęły swoją cuchnącą tandetę, zaplugawiając znakomicie i tak już konającą naszą literaturę. Tfu — paskudztwo poprostu — »ot butaforskie majaczenia«, jak mówił pewien generał. Palacz przyzwyczaja się brać nienaturalne, bezpłodne podniecenie za stan twórczy, przestaje rozróżniać między istotą rzeczy, a maską, traci wszelką zdolność wartościowania. Plugawe własne dowcipy bierze za najczystszy «esprit», ekskrementalne z pod ciemnej gwiazdy wymysły uważa za objawienia, a dupowate ględzenia za ostatni wybłysk «causeur’stwa». Wymagania jego maleją i szuka tylko kupy durniów, wśród których mógłby jeszcze brylować swoim zaćmionym mózgiem, a towarzystwo ludzi wyższej marki nudzi go i męczy. Wszelki umysłowy wysiłek i skupienie staje się prawdziwą torturą i gnuśny, gnijący w śmierdzącym własnym sosie nikotynista, śmieje się cynicznie z własnego upadku i myśli sobie: «e, jakoś to będzie. Żyjemy tylko raz. Poco sobie czegoś odmawiać?. I tak jest mało przyjemności» mimo że gdzieś na dnie duszy bełkoce w nim jeszcze, szczególniej w pierwszych stadjach zatrucia, tajemny głos o innem, lepszem życiu, które w sobie beznadziejnie zaprzepaścił. Stara się nie słuchać tego głosu i nienawidzi tych, którzy budzą w nim jakie takie wątpliwości. Wiem na co się narażam pisząc te słowa, bo przecież 95% członków naszego społeczeństwa pali, a co gorsze zaciąga się, a z tych znowu jakie 50% przedstawia albo bezmyślne automaty, albo lżejszych i cięższych psychopatów — bo