tego klajstru ohydnego, który gromadzi się w długo nieczyszczonej fajce. Ratunku szuka się w 2-gim, 3-cim i 10-tym papierosie i po paru godzinach jest się na dnie zwykłego upadku i wspomina się tylko te kilka dni niepalenia, jako pobyt w jakiejś cudownej krainie krystalicznych barw, ognia, zapału, zadowolenia z siebie i najwspanialszych możliwości. A potem przestaje się nawet za tem tęsknić. Wraca palacz nieszczęsny jak biedny koń do kieratu, do beznadziejnego kręcenia codziennego dnia, bez nadziei wybrnięcia, bez wyższych aspiracji (odwalić i odpocząć jak bydlę), bez możności postępu w jakimkolwiek kierunku, nawet w sferze swej mechanicznej pracy — jest skończony i przeważnie o tem nie wie. Ale gdzieś na dnie zostaje mu niejasne wspomnienie trochę męczących — to prawda — ale czystych chwil zmagania się z zabójczym nałogiem, kiedy to jeszcze mógł wybrnąć z matni. Zmarnował wszystkie jasne możliwości życia dla nędznego wciągania do płuc przetworów niedostatecznego spalania się demonicznego zielska z piekła rodem, słusznie tytoniem zwanego (Ty-toń!). Palacz zaczynający palić po dłuższej przerwie (od kilku miesięcy zacząwszy) nie doznaje przeważnie wyżej opisanych objawów. Przeciwnie — ma znowu to rozkoszne podniecenie, w które popadł zapaliwszy poraz-pierwszy, tylko bez ujemnych objawów inicjacji we wstrętny, upadlający nałóg — bez nudności, bólu głowy i tym podobnych zjawisk. Myśli sobie: „poco ja przestałem palić? Przecież to jest cudowna rzecz. Walmy dalej” I nieznacznie,
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nikotyna Alkohol Kokaina Peyotl Morfina Eter.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.