TYLE o tym nieszczęsnym alkoholu jest już napisane, że niedobrze się robi, gdy się w tej sprawie „dotyka pióra“, jak mówił (negatywnie zresztą) w pewnym wywiadzie Ferdynand Goetel. Cóż robić — coś powiedzieć w tej materji trzeba, gdy się wypiło w przeciągu 15-tu lat „niemało“ hektolitrów tego płynu i posiada się taką wiedzę, co do jego tak dodatnich, jak i ujemnych skutków.
Jestem za absolutną prohibicją [1], ale muszę przyznać, że czasami, mimo że możnaby się ostatecznie bez niego obejść, alkohol załatwia mnóstwo nieporozumień, tak wewnętrznych, jak i zewnętrznych. Według mnie powinien jedynie być dozwolony, do czasu, artystom i literatom, którzy wiedzą z absolutną pewnością, że w krótkim czasie mogą się „wyprztykać“ i że bezwzględnie bez pomocy alkoholu nicby wartościowego nie stworzyli. Ale ten problemat,
- ↑ To znaczy tak co do wina jak i piwa. Alkoholicy urodzeni, «wódczani», będą pić piwo i wino, tylko w szalonych ilościach. A reszta rozpije się też powoli podlegając jeszcze powolnym skutkom działania ubocznych składników tych napoi, prócz zatrucia samym alkoholem. Zresztą piwo i wino w 95% to tylko wstęp do «stiffdrinków», czyli poprostu wódy.