żeń ujemnych, wszystko wydaje się łatwem do spełnienia, a każde najdrobniejsze wrażenie (od sęka w ścianie począwszy, do dzieł sztuki) przesycone jest jakąś niesamowitą doskonałością, którą w normalnym stanie posiadają tylko wyjątkowo udane układy artystyczne, czy życiowe, o tyle potem następuje (i to często przy potęgowaniu dawek trucizny podczas tego samego okresu zatrucia) nagłe przekręcenie wszystkich wartości dodatnich na ujemne, tylko w niesłychanie wyolbrzymionej proporcji. Ten stan rzeczy narzuca się z siłą tak straszliwą, że mowy niema o wytłomaczeniu go sobie jako czegoś chwilowego — jest to prawdziwy światopogląd o takiej logice struktury, wskutek zaatakowania absolutnie wszystkich sfer psychiki, wszystkich uczuć i zainteresowań, że walka z tem zdaje się być czemś nadludzkiem, a wobec metafizycznej wprost konsekwencji tego gmachu ohydy, logicznie bezsensownem. Albo wgryźć się w ziemię, albo kropnąć nową dawkę jadu — oto dwa jedyne możliwe wyjścia. Można ominąć je kolosalną dawką bromu, czy czegoś podobnego i ocknąć się w stanie dalekim od pogody ducha i radości życia, ale w każdym razie znośnym: stanie szarej, codzienności — coś jakby nastrój w poczekalni jakiegoś urzędu, czy stacji kolejowej: czeka się przynajmniej na coś, a to już jest wiele. Kokainowa „glątwa” wyklucza nawet oczekiwanie: zasadniczym motywem stanu tego jest chęć jaknajszybszego zakończenia potwornego nonsensu, jakim jest życie. Jeśli wyobrazimy sobie teraz taki stan, spotęgowany do siły ostatecznej,
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nikotyna Alkohol Kokaina Peyotl Morfina Eter.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.