Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

cie. Wtedy to znowu nasycał się rzeczywistością, tą nieuchwytną, tą niby codzienną, a dla nikogo „normalnego“ niewidzialną, tą, do której spostrzegania i ujmowania dochodzi się przez delikatne męczarnie wyrzeczeń pozornie drobnych, a ciężkich, jak żadne z tych znanych — subtelna askeza ducha: odrzucenie pewnych myśli, ułatwiających życie codzienne; nie mówienie tego, co się powiedzieć powinno (w pewnej dyskusji); odtrącenie małych przyjemnostek, które daje towarzystwo osób niegodnych (jak upadek, to w wielkim stylu); samotność, wyłowiona z gwaru zdarzeń, kiedy najbardziej potrzeba uścisku podejrzanej siostrzanej ręki — to wszystko jedne z drobnych środków, ułatwiających przyjście tych stanów, w których świat przepoczwarza się bez użycia narkotyków w cichą piękność i dziwność wyższego stopnia.
Gdy Zosia, witając się, lub żegnając, całowała Helę, gdy Prepudrech — obecnie bliski jednostronnie pseudo-przyjaciel — poprawiał mu poduszkę, gdy Łohoyski przy damach najbezczelniej uwodził rotmistrza de Purcla, gdy ksiądz Wyprztyk jastrzębim wzrokiem i zręcznem słówkiem zgłębiał i sondował dusze obecnych, czyhając na nowe ofiary, rzeczywistość zdawała się puchnąć aż w nieskończoność, przerastając chwilę teraźniejszości o biljony lat wstecz i naprzód. Czas znikał i świat zdawał się stać w miejscu, mimo zmienności, był aktualnie wiecznym. Wtedy to nienasycenie (już to absolutnie niemożliwe do zaspokojenia, to picie nieskończoności przez wązką rurkę, jak mazagran) stawało się udziałem wszystkich dookoła pod wpływem wewnętrznych napięć Atanazego: — wytwarzało się psychiczne pole magnetyczne o niebywałym potencjale. Ludzie przestawali być, związanemi ze sobą banalnością życiowych masek, stworami, które wszystko bez reszty o sobie wiedzą. Stawali się raczej jedni dla drugich symbolami tajemnicy częściowej dowolności istnienia: