Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

chwycona. Atanazy w stanie rozterki i upadku podobał się jej najwięcej. Ona też, słuchając tych „mądrych głupstw“, jak nazywała takie rozmowy, nasycała się najbardziej rzeczywistością rzędu wyższego). — A do tego, z jednej strony, nie mogę znieść kłamstw dzisiejszej demokracji, razem z jej równym startem dla wszystkich, parlamentaryzmem, niby-równością wszystkich wobec prawa i tak dalej, a z drugiej strony nic, ale to nic mnie nie obchodzi los klas pracujących i walka ich z mdłą demokracją, która się dopiero zaczyna. Wynik tego wszystkiego będzie okropny: koniec najwyższych dotychczasowych wartości, szary mrok ogólnego dobrobytu. Więcej lituję się nad mrowiskiem, spalonem przez pastuchów, czy nad zdychającym z głodu, oślepionym, starym kotem, niż nad całą ludzką nędzą świata. Nie masz pojęcia jak ciężko jest żyć w pustce, wypełnionej takiemi sprzecznościami. Wiem, że gdzieś, dla mnie jakby w zamkniętej szklanej kuli, odbywa się wielka przemiana ludzkości, coś olbrzymiego przewala się poza horyzontem mego ciasnego pojmowania i nie mogę widzieć tej wielkości w żadnym fakcie, który jest dla mnie dostrzegalnym. Nie mogę scałkować tego co widzę w jedną ideję, w której mógłbym przeżyć w pełni samego siebie.
— Bądź pewnym, że nikomu na tem nie zależy z tamtej strony...
— Wiem: jestem różniczką, ale scałkowanie takich elementów daje wypadkową atmosferę społeczną danego kraju. Ty przynajmniej nie masz tych problemów...
— Mylisz się. Wogóle jeśli masz zamiar tak ze mną mówić, to lepiej dajmy spokój. Nie rozmawiałeś ze mną nigdy w taki sposób i myślisz, że ja nic nie myślę...
— Nie gniewaj się: ale ty przynajmniej jesteś hrabią...
— Jeszcze jedno słowo, a nie ręczę za siebie. Pani