Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

wybaczy — zwrócił się do Zosi — ale on programowo chce mnie obrazić...
— Poczekaj: nie brnijmy w nieistotne nieporozumienia. Mówmy otwarcie raz w życiu, nie przyjmując niczego za obrazę. To nie jest tak banalne. Jesteś hrabia — to już jest coś. Należysz do tej klasy, która przynajmniej dawniej tworzyła rzeczywistość historji. Możesz sobie z czystem sumieniem powiedzieć, że nawet jeśli jesteś dekadentem, to w każdym razie czegoś wielkiego — według Tempego jakiegoś potwornego świństwa na wielką skalę. Możesz pomyśleć: „dobrze — niech się wali świat, ale bądź co bądź ja jestem hrabia i koniec“. Ja nie mam nawet tego — nie mam żadnej tradycji, przy pomocy której mógłbym upiększyć mój upadek. Jestem czemś bezimiennem, odpadkiem młodszej pseudo-kultury, która u nas właściwie nic ciekawego nie stworzyła, przeżuwając od wieków zagraniczne nowalje i to przeważnie nie w porę, nie te, które należało i nie z tej strony je przyjmując, z której należało. Ty jesteś czemś tak międzynarodowem, jak pierwszy lepszy komunistyczny żydek — takimi byliście w historji mimo wojen — narodowość, to dość wczesny wynalazek — ale mniejsza o to: to się skończyło, tak nędznie, jak zaczęło. Nie pomogą tu nic szlachetne wmawiania. Teraz mogłoby może przyjść coś wielkiego w dawnych wymiarach, ale na to nie będzie już czasu, bo idzie fala przemian, która zmiecie, zniweluje wszystko i inni ludzie, tak inni, jakby z innej planety, wypłyną na wierzch i będą tworzyć nowe życie, jakościowo niepodobne do naszego. Ci którzy chcą z tem walczyć, to nie ludzie przyszłości — to jakby ktoś wkładał pięknie rzeźbiony patyk w koła lokomotywy, chcąc ją zatrzymać. I to jest najstraszniejsze, że jakkolwiek to, co się teraz zaczyna, ma wszelkie pozory wielkości i może jest wielkiem w chwili stawania się, będzie przyczyną szarzyzny i nudy społecznej, o jakiej