kach. Blady był i tylko usta czerwieniły mu się jakby jakaś rana. Bezradnie rozejrzał się dookoła. W tej chwili nawet jego teorja materji martwej, z której wyśmiewała się, z punktu widzenia materjalistycznej bijologji, wydała się Zosi prawdziwą — dawniej, mimo „pewnej“ jej religijności bliższym był dla niej pogląd Chwazdrygiela. Nie było już na nic czasu: Zosia wstała i spojrzała prosto w oczy Heli, podając jej rękę. Teraz miała pewność, że z tej strony czaiło się niebezpieczeństwo. Ale chwila intuicji przeszła i utonęła w miazdze samookłamań i uspokojeń. Nagadane w pokoju tym słowa wymiatała teraz żywa potęga życia, tego „samego w sobie“, jak mówił Łohoyski. Bezwładne ciało Atanazego leżało martwe pod obłokiem znaczeń pojęciowych, które zdawały się kłębić bezładnie u sufitu, wraz ze zwojami papierosowego dymu. Chwazdrygiel i Ziezio, jako względnie obcy, łagodzili sytuację szeregiem niepotrzebnych wypowiedzeń.
[Chwazdrygiel (Buliston)), lat 46. Zamknięty, jak w kasie ogniotrwałej w swoim materjalistycznym światopoglądzie. Zdawał się on naprawdę „żyć“ w rzeczywistości fizykalnej Leona Chwistka: robił wrażenie kogoś niewidzącego barw, nie słyszącego dźwięków, nie czującego dotyków. Rzeczywistością był dla niego złudny obrazek świata, według ostatniej fizycznej nowalji. Teraz „wierzył“ oczywiście w elektrony, a jakości bezpośrednio dane uważał za znaczki, „któremi nazywamy takie to a takie związki fizyczne“. Ale kto to nazywał je w ten sposób i dlaczego tak właśnie, nie obchodziło go to wcale. Psychologizm Macha i Corneliusa nie czepiał się tak jego mózgu, jak woda natłuszczonej skóry. Dziwny to był anachronizm w bijologji, wobec rozpoczynającej się orgji witalizmu, którego cichym wyznawcą był nawet ksiądz Wyprztyk i uczeń jego Ata-