Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.

Grząskie bagno flaków stężało w twardy zwał. „Będę je miał obie — to jest symbol najwyższego życia dla mnie. Wszystko wyznaczy się wtedy samo, stanie się jedynem, poza przypadkiem miejsca i czasu.“ Ale chwila wyczerpywała się sama sobą, a wielkość nie nadchodziła. Wlekło się coś już martwego, aż wreszcie pękło, prysło, przed ostatecznem sflaczeniem. Tylko tyle? Został jak w nudnem polu wóz ze złamanem kołem. Wokół zapadał posępny mrok zaświatowej, niezwyciężalnej nudy całego Istnienia. Ciągłe wahanie się między najwznioślejszą metafizyczną dziwnością istnienia, i najmarniejszą życiową podłostką. Gdyby to przynajmniej były zbrodnie!
Hela nie znała swego przeznaczenia, ukrytego w głębiach jej ciała — wiedziała tylko, że tam się kryje. Z sekundy na sekundę czekała co uczyni z nią ta cała miazga poplątanych instynktów. Tam nie miał dostępu jej intelekt, nastawiony jak teleskop na nieskończoność Bytu; tam, między jej gruczoły (powiedzmy: w ich psychiczne emanacje) wdzierał się tylko ksiądz Wyprztyk, babrząc się w tym mrocznym moczarze swoją bezsilną już czasem myślą. Tam skupiała się jej wewnętrzna siła, czając się do tego „tygrysiego skoku“, o którym marzyła od dzieciństwa. Śmierć stwarzała sztuczne tło tej wielkości oczekiwanego zdarzenia. Ale nie mogła dokonać tego sama: jeden Atanazy tylko nadawał się (na sam początek tylko) jako medjum dla tego procederu: dlatego wyrzekła się go, jako męża. Gdzież było w tem wszystkiem katolickie sumienie i dobroć, nadewszystko dobroć? Załatwić to miała pokuta, a cierpiał za to nieszczęsny, Bogu ducha winien, Prepudrech.
Zosia nie miała przyjaciółki istotnej, podobnie jak Atanazy naprawdę nie miał przyjaciela — to ich łączyło. Gdybyż mogli być przyjaciółmi nie całując się, nie żeniąc. Ale któż mógł im to wytłomaczyć! Teraz