matkę, bo umarła przytem — Smorski, wiecie — to nie do przetrzymania. (Zaśmiał się idjotycznie).
Łohoyski: Wiesz, Zieziu, że trochę jednak przesadzasz w dowcipach na rachunek twego obłędu. To jest bzdura. Artyści mają wartość sami przez się — poco podszywać się pod coś, czem nie są i nigdy nie będą.
Atanazy: Tak — nigdy nie będą hrabiami. Podobna nie można wytrącić z równowagi dwóch rodzajów ludzi: prawdziwego arystokraty i człowieka zajmującego się logistyką...
Łohoyski: Mówisz tak, bo mi poprostu zazdrościsz. Jeżeli jeszcze raz...
Wyprztyk: Dosyć — bez złośliwości chłopcy. Ziezio: mów dalej.
Smorski: To nie są złośliwości. W tem wszystkiem jest część prawdy. Sam jestem un demi-aristo, ale nie pnę się bynajmniej do tego, czem nie jestem. Jeśli mam snobizm, to w sferze zupełnie innej... (Znane były powszechnie procesy Ziezia o uwiedzenie nieletnich — miał ich kilkanaście, ale zawsze wychodził z nich cało. Kolekcjonowanie tych faktów było jego manją. Lubił pokazywać fotografje i wycinki z gazet, ale dotyczące jedynie tych jego przeżyć. Sławą muzyczną pogardzał, uważając wszystkich krytyków swoich, tak złych jak i dobrych, za skończonych kretynów i durniów.).
Atanazy: Nie potrzebujesz nam tego objaśniać — wiemy — a tu są panie...
Smorski: Ach — zupełnie zapomniałem. Tak cicho panie siedzą na tej kanapce.
Hela (z ironją): Napawamy się głębią waszych koncepcji. Jak się z boku słucha waszych rozmów, to można nabrać obrzydzenia do mówienia w ogóle. Czy nasze rozmowy, ojcze Hieronimie, także są takie wstrętne?
Smorski: Niech pani nie żartuje z osłabionych życiem mózgów. Wiem, że pani jest przesycona wiedzą,
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.