Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

sobowtórów. „Czemu właśnie Hela Bertz, a nie choćby ta biedna Gina (wcale nie była znowu taka biedna), czy jaka inna z byłych, czy możliwych kochanek? „Z inną nie byłoby to zdradą, a ja muszę zdradzić ją naprawdę. Hela jest najpiękniejszą i najinteligentniejszą (i najbogatszą — coś szepnęło), kobietą jaką znam. Ona jedna odpowiada temu najwyższemu „standardowi“ zdrady jaki jest potrzebny. — Poco ten „standard“? Wystarczy pocałować ją, a z innemi…? Tak — to jest szaleństwo ludzi zdrowych! A może ja naprawdę jestem warjat?“ — Przeraził się, ale na krótko: ujrzał znów przed sobą zielone oczy Zosi. „Ta uratuje mnie nawet od obłędu“, pomyślał z bezmierną, druzgocącą wszystkie inne uczucia miłością. Uczuł się małym, podłym stworem i z szaloną siłą zapragnął jakiegobądź wywyższenia ponad samego siebie. Na razie jednak nie zmienił swych postanowień. Taki był jego fatalny los. Ale co to kogo obchodzić mogło? A jednak…
Swój ohydny plan postanowił Atanazy wykonać à coup sur. „Czy ja tylko nie jestem przypadkiem zupełnie zwykła, mała, pospolita, smutna świnia, „un cochon triste?“ — pomyślał chwytając słuchawkę telefonu.
— Czy panna Hela?
— Tak, kto mówi?
— Mówi Bazakbal. Czy pani jest sama?
— Tak. To jest… właściwie…
— Chciałbym przyjść pomówić z panią o Prouście, Valérym i tak dalej…
— Proszę — tylko zaraz. O 5-tej jedziemy z Kubą na wystawę potworności. Nikt jak on nie umie… Atanazy odłożył nagle słuchawkę. Zaleciała go znana atmosfera tak zwanego prawdziwego, „demonizmu“, tego „kobiecego świata“, tego świństwa, w którem ciała, dusze i suknie są tylko wabikowem dopełnieniem samoistnie żyjących organów płciowych, jak płatki kwiatów wokół słupków i pręcików. Tylko, że tam jest to piękne…