czą, starając się pokryć twardość i władczą niecierpliwość swego głosu — słyszałem, że już zupełnie się skandyzowałeś: żenisz się podobno z bogatą panną. Ale niedługo potrwa to twoje bogactwo. Już się wszystko u nas rusza. Pójdzie to jak z płatka, bo z przeciwnej strony niema sił o dość dużem napięciu, niema wagi. Jak raz się ta lawina oberwie musi dojść do dna — czy kto chce, czy nie chce.
— Drogi Sajetanie — zaczął otrząsając się z niesmakiem Atanazy — tylko nie w ten sposób — proszę cię. Ja sam jestem w okresie zmian zasadniczych, ale twój stosunek do tych rzeczy może je obrzydzić każdemu. — Tempe zmięszał się.
— Nie czytałeś ostatnich moich wierszy? — spytał. — Czysto społeczne paszteciki, nadziane wybuchowym materjałem. Wiersz ma dla mnie o tyle wartość, o ile zastępuje agitację, przez swoje fluidy. Ekonomja środków… —
— Wogóle nie czytam wierszy — tak mi zbrzydł ten zupełny brak istotnej inwencji i wymyślanie nieprzydatnych zupełnie artystycznych środków, niezależnie jakby od zamierzonego dzieła, to wymyślanie treści z przypadkowych zestawień w połowie pisania, ta technika wersyfikacji, pokrywająca beznadziejną twórczą pustkę! Ale twój tomik przeczytałem i to wstrząsając się ze wstrętu. Sztuka na usługach prymitywnych żołądków — trudno: wiersze są dobre — bezprawie i świętokradztwo! — Tempe zaśmiał się szeroko, swobodnie. Szedł od niego dech rozhukanej ulicy i parował cały gorącem zbitej masy ludzkiej. Był naprawdę zadowolony.
— Spodziewałem się, że taki typowy nihilistyczny burżujek, jak ty i w dodatku esteta, nie mógł inaczej reagować. Są wiersze — zwiędłe liście i są wiersze — bomby. Wymieść chce mi się tę całą kupę śmiecia z poezji naszej — wstyd — jakieś naklejki na perfumy i pre-
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.