wał, przykładając zmarzniętą, czerwoną łapę do czarnej dżokejki i odszedł gwiżdżąc.
— Ta szlachta szwedzka to jednak jest dość „minderwärtig“ — zaśmiał się za nim Łohoyski. Jemu też jutrzejsza rewolucja wchodziła trochę w drogę: nie wiadomo jak będzie postawiony po przewrocie problem tajnego handlu kokainą, a przytem właśnie na jutro miał umówione pewne spotkanie: paljatywy zamiast miłości do Atanazego, którego zdobycie musiało być, z powodu ślubu, odłożone na czas dłuższy.
Tymczasem wypogadzało się i zaczynało się powoli skrzące od mrozu, wesołe, pełne nadziei, obiecujące wczesno-zimowe przedpołudnie. Słońce przygrzewało przez mgłę, rozchodzącą się powoli i z gzymsów i czarnych drzew zaczęły spadać mokrzejące czapki puchów, rozplaskując się w błocie trotuarów. Atanazy przeniósł się wyobraźnią w góry. Jakżeż tam musiało być cudownie: olbrzymie, lśniące płaszczyzny, granatowe niebo, narty i mroźny pęd i nieopisany urok małej restauracyjki u podnóża gór, w której, po całym dniu wśród śniegów, piło się herbatę z czerwonem winem. Jakże dawno już nie mógł sobie na to pozwolić, (to jest na podróż w góry, a nie na herbatę z winem), jakich cudów dokazywał, aby możliwie chociaż być ubranym. Pierwszy raz uświadomił sobie naprawdę, że nie będzie potrzebował siedzieć w kancelarji starego mecenasa Waniuszewskiego i odrabiać nudnych kawałków; zamiast podróży zagranicę, która na razie była niemożliwa, będzie mógł przynajmniej użyć zimy górskiej w Zarytem. Wolałby móc to zrobić za swoje pieniądze, ale trudno. Wobec tego, że postanowił wyrzec się Heli Bertz definitywnie, problem względnie bogatego małżeństwa stawał się nieistotnym. Chociaż — czy nie sprzedawał przypadkiem swojej urody? A gdyby Zosia nie miała nic i gdyby nie bał się poprosu Heli jako żony i gdyby ona... Atanazy zasępił się, ale na krótko. Jed-
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/169
Ta strona została uwierzytelniona.