udanem samobójstwie, z obandażowanem ramieniem i w narzuconem na czarną, wieczorową suknię, futrze.
— Hela, jak mogłaś, dziś właśnie — jęczał Prepudrech, wpijając się w jej zdrowe ramię, jak mątwa.
— Nie gryź, zwierzę — syknęła. — Ostatni raz mówię ci, Aziu. Już nigdy tego więcej nie będzie i nigdy już nie nazwę cię Kubą i Prepudrechem.
— Czy ciężko? — spytał książę, targany najsprzeczniejszemi uczuciami?
— Biceps na wylot, kość nienaruszona. Szarpnęło ścierwo, bo małe.. Koniec. Jeżeli, to tylko z dużego Colta — uspokój się, żartuję — mówiła gładząc narzeczonego po głowie. Bertz witał się naokoło zawstydzony straszliwie.
— Który to raz, księżno, — spytał Łohoyski.
— Siedem i pół było, licząc za pół tę kokainę u pana — głośno odpowiedziała Hela. Jędrek zmięszał się — zadużo już o tem mówiono. — Napadło mnie, nie mogłam wytrzymać. Sąd Boży — albo dziś koniec, albo już nigdy — tak sobie postanowiłam. — pocałowała w głowę Azalina i, jak wtedy w szpitalu, spojrzała jednocześnie w oczy Atanazemu, który zatrząsł się cały od nagłego jak piorun pożądania. Stracił na chwilę przytomność.
— Niech pan uważa, bo będzie tak, jak wtedy, — szepnęła Hela.
— Co, co? — Prepudrech oderwał się od jej futra, przepojonego zapachem gencjan Fontassiniego i jodyny.
— Nic — przypominam panu Taziowi, jak kiedyś wylał za pełną filiżankę, nie doniósłszy jej do ust. Boję się wejść do kościoła. Ratujcie mnie wszyscy przed Wyprztykiem. Gotów mnie zabić z wściekłości. —
— Ale co to ma za związek — dziwił się szczęśliwy już prawie Azalin.
— Czyż wszystko musi mieć związek ze wszystkiem?
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.