Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.

się przed nim do gigantycznych rozmiarów. Tamto było komedją, krótkim wybłyskiem potęg, zużytych do przeciwnych im, przerastających je celów. Społeczeństwo, to przyszłe, szare i nudne, urosło mu w myśli do jedynej realnej wartości, wśród kosmicznego pyłu słońc w nieskończonej przestrzeni. Ta myśl zgasiła mu wszystkie barwy niby to wspaniałej epoki: od jaskiniowców do Rewolucji Francuskiej. Miotanie się tej bandy indywidualistycznych pokrak, na tle cierpiącej miazgi bydląt, niezdolnych jeszcze do organizacji, wydało mu się szczytem komedjanckiej marności. „Ale jednak tamci przeżyli świat w inny sposób. Nawet Napoleon, mimo swego kompromisu… A co to kogo obchodzi? W takim razie jedna chwilka życia Jędrka Łohoyskiego po pięciu deci „coco“ jest więcej warta od całego życia ludzkości?“ Sprzeczność i niewspółmierność tych światów, z wyraźną przewagą objektywnego, koniecznego zwycięstwa rosnącej wciąż zorganizowanej masy, nad szarpiącem się, jakby w kaftanie bezpieczeństwa w ograniczoności swej, indywiduum, stawała się wprost straszna. A jednak po tej stronie był prawdziwy tragizm, wobec nieuniknionej, choć nieświadomej klęski. „już za 500 lat może nikogo nie będzie w tym stylu, a szczęśliwe automaty nie będą nawet rozumieć ksiąg dawnych czasów, a słowa w nich zawarte będą dla nich znaczkami bez znaczenia, nieskoordynowanemi żadną bezpośrednio zrozumiałą ideją — może będą na nas patrzeć tak, jak my dziś na totemistów Australji“. Takiemi to myślami usprawiedliwiał Atanazy przed sobą swoją własną nicość.
Hela szła w tryumfie przez kościół. Święta, przeźroczysta maska, nałożona na jej twarz złego, umęczonego demona, tworzyła z niej zjawę niewiarogodnego piękna. „A jednak ten ostatni strzał był dobry. Żeby nie szarpnął ten osioł (pomyślała o swoim czerwonym browningu, jak o żywem jakiemś, blizkiem jej i nie-