w którego wierzę, musi być wzniosłe i czyste. Daruję go tej biednej Zosi, a z Azalina zrobię człowieka.“ Biedny Prepudrech umarłby z czysto intelektualnego strachu, gdyby mógł teraz przeniknąć jej myśli. Zbliżał się chwiejnym krokiem, nurtowany przez rodzącą się na nowo zazdrość.
— Czemu Zosia nie przyszła? — spytała Hela. — Tak ją lubię, takbym chciała, żebyśmy naprawdę były w przyjaźni.
— Ja też, ja nic... ja myślę zupełnie co innego — to jest niewyrażalne — bełkotał Atanazy.
— Wiem: chciałby pan abyśmy obie... Dosyć — tu jest miejsce święte. Czekam was na śniadanie o pół do drugiej. — Rozmowa ta, w swej pospolitości, dziwniejsza była od wszystkiego, co zaszło poprzednio. Zwykły dzień, ten, którym pokrywa się przepaść tajemnicy bytu, jak zdradliwą powłoką wodorostów trzęsawisko, dostał nagle nowy wymiar dziwności, nie metafizycznej, tylko czysto życiowej. „To jest ta dziwność, którą żyją normalni ludzie w chwilach wyjątkowych, bez żadnych już religijnych wzruszeń — ta, którą czuje oficer grający na bałałajce jakiejś dziewczynce (czemu właśnie ta kombinacja?), urzędnik bankowy na dancingu, podejrzana (zawsze to samo) mężatka w jakiejś pachnącej złym tytoniem i podłemi perfumami garsonierze biednego dancingbubka — ta dziwność III-ciej klasy, która jest we wszystkich powieściach, z wyjątkiem „Nietoty“ Micińskiego. Nie — niech się dzieją nawet rzeczy straszne, ale w wymiarach prawdziwej metafizyki. Więc czytać Husserla czy Russell’a, a potem gwałcić byle kogo, bo sam akt płciowy jest czemś najdziwniejszem i we wszystkich religjach związany jest z obrzędami, z wyjątkiem bardzo pierwotnych. Co zostaje innego? Zostać księdzem, czy co?“
— Tak, będziemy napewno. Zosia była u komunji
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.