wał się. Poczuł się skrzywdzonem dzieckiem, któremu odebrano zabawkę. Na tem tle akcje Zosi skoczyły odrazu w górę. „Kocham ją, kocham ją“, szeptał półpijany Atanazy. „Zwycięża we mnie dobro. Nie chcę już niczego, tylko być w zupełnej zgodzie ze sobą. Nie pragnę żadnych nadzwyczajności. Być sobą, tylko tem, czem się jest naprawdę. Nie tworzyć tych kłamliwych sobowtórów w obcych sobie sferach ducha. Będę teraz pracował nad sobą, pracował intelektualnie — może coś napiszę: taką małą broszurkę, małą, ale szalenie esencjonalną, która usprawiedliwi całe moje istnienie. Ograniczyć się i skupić. Życie jak w pudełku, w małem pudełeczku. Kocham Zosię — dziś ślub — uciec i będziemy szczęśliwi. Raz w życiu, a potem niech się dzieje, co chce.“ Ale czasy nie były odpowiednie dla tego typu szczęścia. Przypomniał sobie jutrzejszy zamach stanu. „Niech się dzieje, co chce, ale trochę później“ — poprawił uprzednią myśl. Uczuł, wbrew wszystkim byłym stanom i teorjom, szalony wstręt do wszelkich walk i przewrotów — był w tej chwili tylko „mdłym demokratą“. „Spokoju, tylko spokoju — co mnie to wszystko obchodzi. Dlatego tak myślę że teraz dopiero uświadomiłem sobie materjalną niezależność, którą zawdzięczam Zosi. Może także dlatego tak ją kochałem przed chwilką? Boże! Jakże człowiek nic nigdy nie wie kim jest! Wszystko robią warunki. Niema warunków któreby nie zmusiły dowolnego człowieka do popełnienia dowolnego czynu. Chyba święci... Nie można tylko zmienić dyspozycji wewnętrznych, chyba przy pomocy narkotyków. Tak — nie wiadomo co zrobię, o ile ulegnę Łohoyskiemu i zażyję kokainy. Ale w tej chwili kocham Zosię i przysięgam, że nigdy jej nie zdradzę.“ Wszystkie uczucia zestrzeliły się w jeden pęd ku górze ale na dnie pozostała jakaś wstrętna słabość i ciągnęła tamtą masę za mały ogonek, nie pozwalając jej wzlecieć wyżej. Absolutnej pewności nie mógł zdo-
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/184
Ta strona została uwierzytelniona.