Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/187

Ta strona została uwierzytelniona.

wie skromny, bez żadnej asystencji. Jedyną publicznością byli: papa Bertz i mama Osłabędzka, a świadkami Purcel, Łohoyski, Smorski i Tempe — ci ostatni oczywiście ze strony Prepudrechów — perwersja i snobizm. Ginące jesienią owady, ocucone chwilowo gorętszemi promieniami zniżającego się z każdym dniem słońca. Ksiądz Hieronim, wskutek wyspowiadania wszystkich uczestników, zdawał się wiedzieć wszystko, ale nie mrugnąłby nawet okiem, żeby przeszkodzić zbliżającym się wypadkom. Jeden parametr w tem równaniu był fałszywy: Atanazy, który podświadomie, mimowoli obełgał go zupełnie. Jakże małem było to wszystko wobec nadchodzącej burzy społecznej. Płomienie świec zdawały się drgać nie od oddechów i ruchów zgromadzonych ludzi, ale wskutek samego napięcia wygiętej w oczekiwaniu przestrzeni. Światło, skondensowane przy głównym ołtarzu, gdzie odbywała się ceremonja, nie rozświetlało całości gmachu, który samą ciszą, potencjalnym jakby rezonansem, dudniącym głucho, jednostajnie, nawet w momentach ciszy absolutnej, szeptał coś strasznego, obejmując niewiadomo czemu ten właśnie kawałek ziemi. Po ciemnych zaułkach czaiły się złowrogie cienie. Wszystkim chciało się płakać, tak było potwornie, niewyrażalnie źle. Ksiądz Wyprztyk jedynie był rozpromieniony i pełnemi dobroci oczami patrzył na skuwane przez siebie dwie pary więźniów: wierzył, że sakrament oczyści ich i wskaże im nowe drogi w życiu. A oni czuli, że dzieje się nad nimi jakiś gwałt nieludzki i nie wiedzieli w tej chwili w imię czego mu się poddają. I gdyby nie jutrzejsza rewolucja i poczucie początku zawalania się wszystkiego w czem żyli, możeby uciekli jeszcze z przed ołtarza, przed ostatecznem uwięzieniem. Cała odwieczna potęga kościoła gniotła ich i miażdżyła na jedną bezwładną, cierpiącą miazgę. Nawet dla niewierzącego Atanazego stawał się ten ślub czemś metafizycznie mocnem, niezniszczal-