Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.

dza drogę do szczęścia — szczęście“ — wyszeptał z ironją — „nieszczęście jest we mnie samym…“ Ale tamta koncepcja olśniła go: spotęgować potworność dla jej tem głębszego pokonania. Jednym rzutem zabić, jednym łykiem pożreć wszystko. Apetyt straszny, żeby całe życie mieć skondensowane w jednem błyskawicznem uczuciu, w jednym, krótkim jak piorun czynie. A więc po prostu ciągły gwałt? Zaśmiał się sam z tych bzdur. „Śmierć, śmierć jedynie daje ten wymiar potęgi życia, w którym mogą się nasycić takie nieszczęśliwe kanalje jak ja.“ Alkohol przepajał mu mózg jak gąbkę, przepalał wszystkie łączniki, topił psychiczne stopki — na wszystkich linjach następowało krótkie spięcie. Spalające się lipoidy obnażały napięte, rozedrgane nerwy. Napięcia pozorne były wprost straszne — w rzeczywistości Atanazy był w tej chwili słaby jak dziecko. Hela obserwowała go uważnie, jak puchł tak od środka, od najtajniejszych ciemnych, krwawych bebechów, gdzie gorące, mokre, śmierdzące cielsko łączy się z tym małym pępuszkiem, z którego rodzą się potem jak aniołki wzniosłe myśli i wszystko: cały człowieczy świat. Zerwać ten związek, mieć go takim bydlęcym w upadku, słabym w nadmiarze i rozwichrzenia sił, panować nad nim, zniszczyć go w sobie, pochłonąć, nie dać mu być tym nieuchwytnym, zmiennym wiatrakiem nieskończoności. Cały ten prąd siły naturalnej i sztucznej, wynikającej ze sprzeczności skierować na siebie, choćby w to miejsce najgorszego upokorzenia i najstraszliwszej potęgi — oczywiście potęgi dla takich samozamęczających się mikrosplanchicznych nihilistów, jak ten jej Atanazy. Gdyby można to urzeczywistnić tak jak się chce, w innym wymiarze nasyceń, cały wszechświat pękłby, jak mały balonik — na szczęście może jest to niemożliwe — tak jak rozpad atomów, wywiązujący — teoretycznie — potworne ilości energji. Ach — gdyby przyszedł ten, coby ją wziął, zmiażdżył i odrzucił, myśląc o czem in-