Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/193

Ta strona została uwierzytelniona.

są dobrzy zbaraniali obywatele.“ Na razie faute de mieux obiad u pana Bertza. Wszyscy wstawali i przechodzili do salonów na kawę z plantacji samego Radżdży Balampangu (miał być obecny osobiście, ale przysłał tylko kawę) i likiery, zrobione z owoców stukilkunastu gatunków drzew He-He, z dodatkiem olejków lotnych, zaśmierdzających brazylijskie muchołapki — (były też i normalne, ale nikt ich pić nie raczył).
Hela umoczywszy usta w kawie i wypiwszy duży perang Camolli-Bemba z trzema kółkami, wymknęła się do swego dziewiczego“ buduarku. Jednocześnie (tak jak na filmie) pijany jak noc Atanazy spotkał się w „pewnem miejscu“ z Łohoyskim. Jędrek zanarkotyzowany doszczętnie, z upudrowanemi kokainą wąsami, stał nieruchomo, wpatrując się w tafelkę czerwonego marmuru z Nowej Zelandji — tylko w tę jedną. Poza nią nie istniał dla niego świat w tej chwili — kokaina stwarzała z niej cud niepojęty. Potem chciał zgwałcić Atanazego, ale ten odmówił stanowczo, skarżąc się, że za dużo wypił i nie wie co ze sobą zrobić.
— Masz koko — mówił Łohoyski czule — odrobinkę weź — otrzeźwiejesz natychmiast. — I pchał mu pod nos szklaną rurkę, pełną białego, lśniącego proszku. Parę pustych wałęsało mu się już po kieszeniach.
— Napewno otrzeźwieję? Nic więcej?
— Oczywiście. Weź mało. — mówił chytrze mądry kokainoman: namawianie wszystkich na truciznę było jego manją, jak wszystkich zresztą „drogistów“. Atanazy wziął szczyptę — nie jako narkotyk bynajmniej — jedynie jako środek trzeźwiący. I rzeczywiście otrzeźwiał. Jakiś karbolowaty zapaszek i jasność w głowie. Ale trochę inna… Nos mu zdrewniał i poczuł przyjemny chłodek. O tak — trochę inny wydał mu się świat, to jest: Jędrek i „pewne miejsce“ na razie. Jakoś wszystko było pozbawione tragizmu. O — stanowczo było dobrze. Teraz możnaby pomówić z Helą. To nic