Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/202

Ta strona została uwierzytelniona.

wiesz! Ja prześpię ostatnią noc w moim pokoiku. Błagam cię… —
— Hela — czyż ty nie widzisz…? — zaczął.
— Widzę — odpowiedziała cynicznie, spuszczając oczy. — Widzę i podziwiam. Ale nie dziś — jutro. Jutro rozpocznę pokutę.
— Więc ty miłość do mnie traktujesz jako pokutę? Może to Wyprztyk kazał ci się ożenić ze mną za jakieś zbrodnie, których nie znam?
— Ożenić się z tobą — to dobrze powiedziałeś: ty, moja lesbijko, mój ty cudny chłopczyku. Żegnam cię, do jutra. — (Azalin był jednak fenomenalnie ładnym chłopcem; piękniejszym wiele od Atanazego, ale to było nie „to“.) — Nie gniewaj się. — Pocałowała go w czoło i zniknęła za drzwiami sypialni. Prepudrech stał nieruchomy, z piętnem hańby na czole, wypalonem tym pocałunkiem, skamieniały, stężały w rozpaczliwej żądzy, która starła miłość w swych potwornych, bezzębnych szczękach, jak małego, niepozornego owada. Przekręcenie klucza uczuł, jakby w środku głowy. Zapóźno było na gwałt. Ale czemże byłby ten gwałt? — śmiesznostką, jeszcze bardziej kompromitującą, niż niemoc. I nagle, w dzikiej złości, programowo, bez żadnej przyjemności… to okropne! Coś żywego zdawało się ruszać na okrutnych drzwiach z czerwonej laki. Może to było jego „rozbite serce“ — „che, che“. A potem wściekły, ociekający wstrętem do siebie, wyszedł z pałacu i piechotą udał się szybko do jednej ze swoich dawnych kochanek, obecnie utrzymanki oficjalnej Ziezia Smorskiego (właśnie grał w tej chwili w salonie Bertzów, upiwszy się jak świnia) niezmiernie sympatycznej, złotowłosej szesnastolatki Izi Krzeczewskiej. I tam nad ranem z trudem dopełnił aktu zdrady. Zakochana w nim do szaleństwa Izia szczęśliwa była jak nigdy — 3 miesiące nie używał już jej książę jako antydotum. Zachwycona była tą nocą poślubną i rozpacz jej z po-