zbłąkana kula i stuknęła w niewinną zupełnie ścianę. Cała ohyda przypadkowej śmierci stanęła nagle przed ich zdumionemi mózgami: skręcili w dalsze od walki ulice. Z daleka, gdzieś ze śnieżnych zamiejskich płaszczyzn posłyszeli dwa huki wystrzałów ciężkiej artylerji, potem szelest metaliczny lecących jakby ponad nimi małych wiatraczków, zawiniętych w szeroko drącą się materję stłumionego ryku i buchnęły niedaleko dwa bebechowo-podziemne grzmoty pękających granatów. Generał Bruizor następował coraz groźniej. Poprzez nadchodzące wypadki zmalały nagle wszystkie pozorne zbrodnie i wstrząsające sprzeczności uczuć i jak, skała wśród wzburzonych wód, ukazała się twarda opoka rzeczywistości, jedyna objektywność, społeczny byt, przetwarzający się tu w ich oczach. Znowu serja pocisków i spokojny stukot niemieckich maszynowych karabinów i odpowiadający im nerwowy rechot francuskich — echa odległej Wielkiej Wojny. Znikło wrażenie tymczasowości tego miasta i zbyteczności jego mieszkańców. Coś działo się nareszcie. Ale dla niektórych (czy wielu ich było i na jakich stopniach hierarchji) był to tylko narkotyk, taki sam jak kokaina czy morfina.
Za chwilę byli już w domu. Bitwa rozgorzała na dobre. Informacja: [Pokoje dla młodych państwa urządziła pani Osłabędzka na pustej dotąd górze.]
Resztki narkotycznego stanu rozwiały się w duszy, czy w nerwowych ośrodkach Atanazego. Pocałował Zosię (gruntownie okłamaną i jedynie szczęśliwą z nich czworga) w czoło i rzekł: „Jestem jeszcze pijany. Nie chcę w takim stanie z tobą rozmawiać. Kocham Cię. Teraz idę spać“, i wyszedł do łazienki. Gdy wrócił Zosia już spała. Jakże strasznie, dziko, beznadziejnie kochał ją w tej chwili Atanazy. Przeszło działanie skombinowanych trucizn i nagle zaczął cierpieć potwornie. Jakiś nowy zupełnie „katzenjammer“ (czyż niema na to polskiego słowa?) — prawie obłęd. Zaczynała się zemsta
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/205
Ta strona została uwierzytelniona.