dzenie pomidorów duszonych i wypicie kieliszka wermutu w domu, z perspektywą już pozbawionych trochę uroku małżeńskich sprawek, zdawało się szczytem życia. A gdzie podziała się wielka miłość na codzień nie wiedział Atanazy i nawet nie pytał. Ale miały przyjść zdarzenia, w których dziwność bytu zabłysła jeszcze raz przed zdumionemi oczami szczątkowych stworów z minionych epok, zabłysła nad otchłanią, w którą stoczyły się też jakby przypadkowo i inne wartości, te, o których mówiono dawniej jako o wiecznych: religja, sztuka, a nawet filozofja. Jak ryby wyjęte z wody konali pewni ludzie, a nawet klasy, niezdolne już do ujęcia burzącej się w niesamowity, obcy wszelkim idealistycznym przewidywaniom sposób, codzienności zwykłego dnia, pierwszego lepszego wtorku, czy czwartku, a nawet niedzieli. Ale co to kogo mogło obchodzić z tamtej strony!
Brak określonej pracy fatalnie zaczął wpływać na Atanazego. Ta cząstka siły, którą utrzymywał w karbach przy pomocy nienawistnej aplikantury wymknęła się i hasając po niezbadanych dotąd, czy też zaniedbanych obszarach jego umysłu, po „ugorach społecznych“ jego intelektu, sprawiała straszliwe jak na jego mózgowe zapasy, spustoszenia. Wszystko obracało się przeciw niemu, nawet wysiłki stworzenia pozytywnego życia. Zostawał sam za sobą w tyle i wlókł się w beznadziejną przyszłość, której niebezpieczeństwa nawet — prócz Heli Bertz, wyeliminowanej na razie z programu — stawały się bezbarwne i blade, jak futerały larw, po wylęgłych dawno owadach. Przekonał się Atanazy faktycznie jak to trudno jest „poddać się prądowi“. Okazało się przytem że całe to dawne tak zwane „artystyczne komponowanie życia“, wytwarzanie sztuczne interesujących „kawałków“, było tylko ubocznym skutkiem nudnej pracy w biurze. Zabrakło trampoliny do małych skoków, materjału dla małych kon-
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/212
Ta strona została uwierzytelniona.