Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.

twora porodzić miała. Zdobyła tem nad nim jakąś niezrozumiałą przewagę i to było też powodem utajonej nienawiści Atanazego. A jednocześnie kochał ją, jako jakieś dobre, poczciwe nawet, skrzywdzone zwierzątko i sprzeczność ta rozszarpywała resztki rdzenia jego sił. I do tego wszystkiego ten przeklęty, nudny jak chroniczne tuberkuliczne zapalenie otrzewnej, ciągły przewrót społeczny, wahający się obecnie między zupełną reakcją, a rewolucją socjalistów-chłopomanów, którzy rośli w siłę z dnia na dzień. Inaczej wyobrażał sobie Atanazy to wszystko, o czem mówił z przyjaciółmi jeszcze parę miesięcy temu. Rewolucja stała się dla niektórych jedynie pretekstem do zakończenia niepotrzebnego im samym i nikomu, prócz podobnym odpadkom — własnego ich życia. „Nudzą się w nietwórczem, wegetacyjnem istnieniu i chcieliby, aby się coś działo dla ich zabawy“, mówił kiedyś ten przeklęty Tempe, który zdawał się mieć rację we wszystkiem, o ile nie chodziło o religję, sztukę i filozofję — niegodne ich odpowiedników puste wyrazy, które wstyd było nawet wymawiać. „Oto na czem polega zrewolucjonizowanie połowy tak zwanej „inteligencji“. A do tego jeszcze nędza i blada nadzieja, że „a nuż będzie lepiej“. Takich nam nie potrzeba“ — tak śmiał się wyrażać — „nam potrzeba ludzi idei, a nie niedoszłych samobójców, czekających z braku odwagi na szczęśliwy przypadek“. Rewolucja jako zabawa dla znudzonych, bezpłodnych odpadków ostatniej kategorji! To oburzające, ale cóż zrobić na to, że pewne typy tak ją przeżyć muszą. „Jesteśmy na przełomie historji i wszystkie gatunki są dziś jeszcze reprezentowane. Życie przejdzie obok niektórych z nich — o ile litościwie nie rozgniecie ich mimochodem — i zostawi na wymarcie w nędzy moralnej, jakby na bezludnej wyspie osamotnienia, wśród mrowia tworzącej się nowej ludzkości. Stamtąd, jak z loży, mogą sobie patrzeć na koniec ich świata,“ — tak mówił Tempe. „Nadmiar pewnych ty-