tego, że wielka religja upadła, a cała masa naiwnych cieszy się tem, jako początkiem czegoś wielkiego...
— Wolę polować na tygrysy, niż zostać kondotjerem tłumu na małą skalę, tłumu którym pogardzam, którego nienawidzę.
— I to mówi były esdek!
— Ale polować już nie będę. Skonfiskują mi bestje wszystko, a i tak teraz z tego nic nie mam. Mam tylko pałac, to jest tę ohydną budę zwaną pałacem i ledwo żyję, odnajmując pokoje jakimś draniom. Ach — gdybym mógł wierzyć w ludzkość jak dawniej!
— Na złość ojcu. Hrabia się ocknął w nim od kokainy i to na tle społecznego przewrotu. Może...
— Milcz! Dawniej za to zerwałbym z tobą stosunki. Dziś okropnie tylko ranisz moje uczucia najgłębsze, stwarzając sztuczne nieporozumienia. —
— Jednem słowem zastępuję ci w tej chwili demoniczną kobietę — zaśmiał się Atanazy z jadem. Bądź co bądź żałował w tej chwili, że nie jest hrabią. „Takiemu zawsze wypada zginąć w tych czasach. Może to zrobić z czystem sumieniem.“
— Taziu Taziu! Odbierasz mi jedyną wiarę. W ciebie tylko wierzę i to chcesz mi zabrać. Razem zginiemy pięknie. Bezemnie zamrzesz w najgłupszy sposób między temi babami: ja wiem wszystko: Zosia i tamta, anioł z prawa i demon z lewa. Jedna warta drugiej. A potwory, puste doły, które zasypujemy djabli wiedzą poco, rzucając w nie, co mamy tylko najwartościowszego. —
— Nas niema co żałować. Zupełnie dobrze obejdzie się bez nas ludzkość: —
— Ludzkość?! A gdzież jest linja demarkacyjna między nami, a małpami? Czy to są ludzie, ci, którymi zajmuje się Tempe? Może linja przechodzi przezemnie, przez każdego z nas przejść może, może się zmienia ciągle?
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/226
Ta strona została uwierzytelniona.