nicje. Przez zimny, pusty „hall“, ogołocony z mebli, przeszli do prywatnych apartamentów Jędrusia. Zaledwie 3 pokoje dość słabo umeblowane, w których panował piekielny wprost nieład: brudna bielizna zmięszana z pomiętemi garniturami i piżamami, taca z ciastkami, w które wtłoczony był ciężki hiszpański browning, jakieś flaszeczki, resztki obiadu, mnóstwo pustych butelek, jakieś dziwne rysunki roboty samego gospodarza domu — wszystko to rozprzestrzenione po kanapach i stołach w najdzikszym nieporządku.
— Dlaczego nie sprzątnięte, Alfredzie? — spytał z udaną wyższością Łohoyski, pokrywając tonem tym nieznaną dawniej Atanazemu nieśmiałość — najwyraźniej bał się fagasa.
— Myślałem, że pan hrabia nie wróci, jak wczoraj — odpowiedział bezczelnie lokaj.
— Gdzież to wczoraj byłeś? — spytał Atanazy.
— Ach, nie pytaj. Dawaj wódki — rzekł do Alfreda, patrząc bezmyślnie w dal, a właściwie w głąb ohydnych przeżyć wczorajszych. Ekstaza przeszła. Fagas wyszedł. — Byłem w towarzystwie moich jednoklasowców w jednem miejscu. Niedobrze jest. Musimy wzmocnić dawki — to jest ja — tobie wystarczy pół grama. Ale przedtem pić, pić! Tylko z alkoholem daje to likwor lepszy niż miód z krwią pana Zagłoby. Boże! „Potop“ Sienkiewicza! Kiedyż to było. Jakże cudowne było moje dzieciństwo. Ty tego nie znasz.
— Możesz nie mówić. Co mi przyjdzie z tych byłych twoich splendorów — odpowiedział brutalnie Atanazy.
— Nie chcesz wejść w mój świat. Tak — niestety wspomnienia nie dadzą się nigdy przenieść w duszę innego człowieka z tą intenzywością, z tym smakiem jedyności, który mają dla ich właściciela. Czemuż nie mieliśmy wspólnego dzieciństwa — to byłoby wspaniałe! — Fagas przyniósł wódę. Wypili. Atanazy poczuł się straszliwie pijanym. Nagle znikły w nim
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/228
Ta strona została uwierzytelniona.