— Łohoyski nie ma z tem nic wspólnego: wytłómaczę to pani później.
— Później, później! Nie lubię tych warunków i zastawek: całej tej pseudo-komplikacji, w której się pan babrze z taką lubieżnością. Jest pan w gruncie rzeczy dziecko. Ale mimo to lubię pana.
Prepudrech, który zdążył się już trochę opanować, zachichotał z nieszczerym tryumfem.
— A więc jedziemy — rzekł, zbliżając się do Heli posuwistym krokiem notorycznego dancingbubka. Przechodząc potrącił Atanazego, który napięty jak struna stał z zaciśniętemi pięściami, podobny jakiemuś śmiesznemu zwierzęciu, gotującemu się do skoku. Tego było zanadto.
— Panie Prepudrech — rzekł wibrującym głosem Atanazy, głosem, w którym czaiła się maskowana żądza — jeśli pan w tej chwili nie opuści tego pokoju nie ręczę za to, co nastąpi.
Prepudrech odwrócił się. Był bladawy, a na jego czole widać było między fałdami podłości kropelki potu.
— Jestem zdumiony pańską bezczelnością — zaczął dłuższe przemówienie. Niedokończył. Atanazy ujął go za ramiona, szybko obrócił i metodą „tit-for-tat“ doprowadził do drzwi. W lustrze zobaczył jego twarz pełną bezradności i zdumienia i nagle zrobiło mu się go żal. Ale wszystko szło dalej automatycznie: puścił prawą rękę księcia, otworzył drzwi i wypchnął go lewą do saloniku obok. Przekręcił klucz i krokiem dzikiego zwierza podszedł do Heli. Dyszała ciężko, patrząc nań rozszerzonemi oczami. Wydały mu się bezdenne. Zakołysał się podcięty strasznem, ślepem pożądaniem, które ścisnęło go za gardło jak ohydny polip. Zrozumiał teraz czemu kochał Zosię, a nie tę ..... Ale tylko rozumiał w jakimś oddzielnym, jakby nie należącym do niego „everythingtight“ kompartymencie swojej istoty. Jedna
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.