naprzykład — ale o niej nie myślał w tej chwili biedny, piękny, „interesujący“, śmiertelnie nieszczęśliwy „Tazio“. Teraz żył, poraz pierwszy może naprawdę, w tym „innym świecie“, o którym marzył — nasycał się rzeczywistością aż do najgłębszych fibrów swojej istoty. Gwałtem zwrócił mu głowę w inną stronę, Łohoyski. Z jakimże żalem rozstał się z tym odrębnym bytem pepitowych galifetów samych w sobie: „die Welt der Reiterhosen an und für sich“.
— Nie głupiej tak na jednym punkcie: wszystko jest takie same — mówił zgadując jego myśli Jędrek. I ujrzał Atanazy jakby nie w naszej codziennej, poczciwej, a w jakiejś psychicznie nie-euklidesowej, riemanowskiej przestrzeni cały pokój, jako jedną wielką świątynię dziwności. Przedwieczna („przedustawna“ — co za okropne słowo!) harmonja absolutnej doskonałości objęła cały świat. Nie było przypadku: jakby pogląd fizyczny wcielił się z całą swoją koniecznością w obraz bezładu tego pokoju, który stał się symbolem wiecznych praw bytu, w tem właśnie swojem przypadkowem, wstrętnem, statycznem zamięszaniu. Planety i Droga Mleczna i wszystkie poza nią krążące mgławice gwiazd i zimnych gazów, wirowały z tą samą matematyczną precyzją, z jaką trwał konieczny nieład, tego jedynego w swoim rodzaju pokoju. Nie oglądał już Atanazy rzeczy, objętych prawem „tożsamości faktycznej poszczególnej“ księdza Hieronima — raczej ideje ich, trwające w niezmiennym bycie, poza czasem. Chciał o tem powiedzieć Łohoyskiemu, ale bał się spłoszyć tę jedyną chwilę, która zakrzepła sama w sobie bez skazy, stała się wiecznością. I nagle przypomniał sobie, że są ludzie, drodzy, kochani ludzie. On nie jest sam w tym bajecznym świecie, w którym najnędzniejsza zwykła rzecz, nie deformując się, nie przestając być sobą, stawała się tak doskonałą, skończoną, konieczną, jedyną. Jest przecie Jędruś, ten kochany, który zażył to samo kochane
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/232
Ta strona została uwierzytelniona.