Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/234

Ta strona została uwierzytelniona.

te same fazy uczuć, co Atanazy wpadli w stan niesłychanej gadatliwości. Tylko gdzieś w kącie prowadzili spokojną dyskusję o muzyce: Ziezio i Łohoyski. Chwazdrygiel klął naukę i żałował głośno, że nie był artystą i to malarzem, do czego według niego był stworzony. Rysował potworne rzeczy w albumach Jędrka: infantylistyczno-goyowskie sceny z 90%-ową domieszką sodomicznej pornografji, bez cienia pojęcia o rysunku. Mimo to wszyscy uznali rysunki te za genjalne. Tak mściła się na nim zoologja. De Purcel opowiadał wszystkim o tak strasznych znęcaniach się nad żydami na froncie, że mógłby zadowolnić tem i Sade’a i Gilles de Rais’a razem wziętych w sześcianie. Za każdą taką historję mógł wisieć — całe szczęście w tem, że może to była blaga. Nic to: przypominał sobie rozkoszne chwile w „lejb-gwardji kawalergardzkom połku“ i przeszłość z teraźniejszością zmięszała mu się w jeden nieartykułowany kłąb, który napróżno starał się zróżniczkować swoim ubogim polskim wokabularzem. W końcu przeszedł na rosyjski:
— Panimajete gaspadà anà byłà takaja ryżeńkaja żydówka z màlenkom „grain de beauté je ne sais ou, mais enfin“ my jejò padsadili na palik, a patóm panimajetie graf Burdyszew, karniét, leib-dragùn, w polskoj służbie tiepiér, zdiełał jej takòj dlinnyj narièz... — Atanazy wpił się psychicznie w Azalina Prepudrecha, który właśnie przeszedł w stan ekstazy najwyższej. Całe towarzystwo przyszło już mocno pijane i kokaina działała znakomicie. Jeden Tempe, samotny i chmurny siedział zagłębiony w ponure myśli. Teraz był bezpieczny wśród ogólnej krajowej „kiereńszczyzny“, czyli zasadniczej tolerancji, nawet dla tych, co nóż bez ceremonji w brzuch samemu ustrojowi państwowemu wbijali. Nawet anarchiści chodzili po mieście z czarną chorągwią, wołając: „precz z wszelką władzą“, ale w razie gdyby „pronunciamento“ drugiej z kolei warstwy doszło