Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/236

Ta strona została uwierzytelniona.

nieomal doskonałością. Nie zdawał sobie sprawy biedny Atanazy z jednej rzeczy, to jest z pospolitości i świńskości, tego, co mówił. Podobnie jak portki Jędrusia i kwiatek w tapecie, własne jego ohydne zwierzenia wydawały mu się tak samo piękne, doskonałe i konieczne, jak ruch planet dookoła słońca według praw Keplera, albo konstrukcja sonaty Beethovena. Azio słuchał milcząc, wpatrzony z zapamiętaniem w ponurego Sajetana Tempe, który urastał mu psychicznie do rozmiarów jakiegoś wszechwładnego bóstwa, nie przestając być ani na chwilę niebezpiecznym „pospolitym niwelistą“. Ale słowa Atanazego układały się w jego głowie tchórza w straszliwy deseń na jakiemś nieubłaganem, stalowem tle, deseń, mający sens wyroku śmierci. Więc ta męka, którą przeżywał była jeszcze niczem wobec tego, co się teraz dziać miało? A może naprawdę on żartował? Ale książę nie śmiał go o to zapytać. Wolał tę niepewność, niż nową jakąś okropność. W tej chwili nie rozumiał swojej męki „jako takiej“ — była ona tylko tłem koniecznem dla uciekającej w przeszłość smugi czasu, wypełnionej czystym zachwytem nad istnieniem. Łohoyski bacznie obserwował ich obu i w pewnej chwili podsunął im nowe „szczypty“ piekielnego proszku.
— Wot kak zabawliajetsa polskij graf w rewolucjonnyja wremienà — zawył, widząc to de Purcel. — Atrawlajet druzièj, hi, hi! A nuka: dawajtie, graf jeszczo. Ja riedko dieskat‘, no kriepko. W charoszom obszczestwie... — Tu nastąpiło szalone wciąganie śmiertelnego jadu gdzieś aż do pępków, może aż metafizycznych.
— Więc powiedz, Taziu, co robić? — zaczął Azalin nieśmiało, bez przekonania.
— Rób co chcesz — rzekł nagle twardo Atanazy, przestając pojmować bronzowy ze złotem kwiatek, jako jedyną piękność na świecie. Hela wypełniła mu całą