Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.

bo przecież nie mieściło się to w niczem znanem. I zaraz plan konkretny: improwizacja: Ziezio musi słyszeć to, nauka muzyki, sztuka. To było rozwiązanie. W jakich znakach myślał to — nie mógł pojąć. Coś samo myślało za niego w rozpalonych trzewiach samego nagiego Bytu. Ale ta okruszynka rozrastała się do rozmiarów wszystkości. Mógł teraz wziąć w siebie wszystkie męki świata i usprawiedliwić wreszcie przed sobą („a może i przed Bogiem“, coś w nim szepnęło) sam okrutny, niepojęty fakt jego istnienia. Była to chwila metafizycznego objawienia. Skąd wziął tyle rozumu, aby pojąć ciemną otchłań tajemnicy swego „ja“, o którem tak nigdy nie myślał? „Aha, coco“, przemknęło mu poprzez wir dziwności, przerastającej jego dotychczasową wizję wewnętrznego świata. Teraz dopiero zrozumiał niektóre chwile dzieciństwa i sny, w których objawiał się sobie w niezrozumiałych na jawie formach, nie dających się potem zrekonstruować, lotnych, nieuchwytnych. Poczuł głęboką wdzięczność dla Atanazego, że swemi świńskiemi zwierzeniami rozbił w nim tę powłokę pospolitości, w której żył dotąd, jak pisklę w jaju. Wykluł się i pełnemi skrzydłami (jak pełnemi żaglami) uleciał w nieznany świat.
— Dziękuję ci — szepnął. — To nie twoja wina. Ja cię omało nie zabiłem. To było straszne. Nie byłoby tej chwili. Teraz jesteś dla mnie „tabu“! Ja wiem, że ty jesteś nieszczęśliwy i to bardziej niż ja. Ja byłem zadowolony z życia, ale wpadłem w coś, co było ponademną. Hela mnie gnębiła, jak jakiegoś małego robaczka. Teraz jestem ponad tem. Już nigdy, nigdy nie zażyję tego proszku. Ale zrozumiałem tyle rzeczy. Wszystko musi być takiem, jakiem jest teraz i bez tego. Dziękuję ci. — Atanazy spojrzał na niego z pogardą. „Co u djabła? Jestem sam. Skąd ta straszna samotność i smutek bez dna?“ Poczuł absolutną nieprzenikliwość dwóch jaźni w tajemniczym świecie, którego