Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/242

Ta strona została uwierzytelniona.

sem objawienia lepsze od narkotycznych. Jestem wielki artysta, który się zmarnował w bijologicznych przyczynkach — zakończył Chwazdrygiel i głośno zaczął płakać, bijąc pięścią o poręcz kanapy. Nikt nie zwracał na to uwagi. Wszyscy, z wyjątkiem Ziezia, unoszącego się w swej muzyce, jak w metafizycznym balonie ponad światem, wszyscy (nawet i de Purcel) jeśli nie zupełnie świadomie, to podświadomie wiedzieli i czuli to, co za nich wypowiadał Chwazdrygiel.
Tempe wstał i powiedział do Łohoyskiego: — Dziękuję panu hrabiemu za dzisiejszy dekadencki wieczorek. Przemyślałem tu pewne rzeczy czysto techniczne dzięki temu waszemu „coco“, ale na stałe nie myślę się tem zajmować, specjalizować się w tem, jak pan, były towarzyszu Łohoyski. A propos: może pan niedługo będzie znowu potrzebował swojej dawnej legitymacji. Prosimy do nas dla potwierdzenia dokumentu. He, he! Zostawiam sztukę następnym pokoleniom, o ile wogóle zdołają one jeszcze coś podobnego wyprodukować. Możesz być pewnym, Taziu — zwrócił się do Bazakbala — że wierszy już pisać nie będę. Minęły czasy. Masz rację: to była tylko pseudomorfoza. Jedyną konsekwencją tych wszystkich rozmów byłaby realna praca właśnie w kierunku maksymalnego uspołecznienia, które przedstawia w zaczątku partja, do której mam zaszczyt należeć. Nic mnie z wami nie łączy, ginący ludzie. Ale biada wam jeśli się w porę nie opamiętacie. — I wyszedł, nie żegnając się z nikim. Banalność, prostota i bezwzględność tonu tej przemowy zmroziła nagle wszystkich. Sięgnęli po nowe dawki. Przypadkowość tego, że Tempe był ich kolegą gimnazjalnym, w połączeniu z jego siłą, nie dającą się pojęciowo wytłomaczyć i z możliwościami jego nieobliczalnej przyszłości, była okropnym dysonansem dla pozostałych. (Chwazdrygiel, który był kiedyś ich profesorem zoologji przestał nagłe płakać.) „Ten Tempe to zupełnie jak ta