nia się pierwszemu atakowi złości. Jak na wczesne rano było to wcale nieźle. Ale co dalej? Coraz częściej uczuwała gniotącą pustkę, którą starała się zgnębić modlitwami i drobnemi umartwieniami. W głębi narastał jakiś złowieszczy psychiczny guz, wrzód, czy nowotwór i groził lekkiemi uciskami i niewyraźnem ujemnem zabarwieniem wewnętrznych uczuć, groził że nadejdzie ten czas, w którym przejdzie on w stan złośliwy i, rozprzestrzeniając się w tkankach zdrowych organów, zniszczy cały, z trudem, z drobnych klocków zbudowany gmach wyrzeczenia się życia. Co było ośrodkiem tych niszczących potęg, nie zdawała sobie i nawet nie chciała zdawać sobie sprawy. We wszystkiem, czem chciała zająć się i oderwać od tej ssącej od wewnątrz pustki, czaiła się nawpół świadoma pogarda dla samej siebie z powodu kompromisowego załatwienia ogólnożyciowego problemu. Nie pomagała też prawdziwa, choć nieco wyrozumowana wiara, którą podsycał w rozmowach z nią ksiądz Wyprztyk, używając dawnej djalektycznej metody i przykładów nicości dyskursywnej filozofji. Na myśl jednak jakie męki upokorzenia musiałaby znosić (choćby będąc aż tak bardzo bogatą) w razie wyjścia za mąż za włoskiego, czy francuskiego, a zwłaszcza za krajowego prawdziwego arystokratę, wdzięczna była przeznaczeniu i swojej intuicji, że mężem jej jest skromny, perski, „nie całkiem już tak znowu“ do ostatka wylegitymowany książę, nad którym przynajmniej pastwić się było można bez skrępowania. Bo kto tam wierzyć może w perski jakiś almanach — sama nazwa jest już śmieszna. Tak: innego wyjścia nie było — było tak, jak być musiało — jedyna kombinacja możliwa, nawet najdoskonalsza. Jeden Atanazy, który bądźcobądź przy idealnych danych fizycznych, zadawalniał jej wyższe, istotne, intelektualne ambicje, budził pewne wątpliwości na temat doskonałości rozwiązania problemu. Ale
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/264
Ta strona została uwierzytelniona.